sobota, 27 kwietnia 2013

Brio - katalog wiosna-lato 2001 + "Briolinek"

Powoli, powolusieńku docieram do końca mojego zbioru katalogów od Brio. Został nam jeden... i pewne inne wydawnictwo promocyjne, które i ogólnie, i w kwestiach lalkowych jest zbyt skromne, żeby poświęcać mu osobny wpis :P


Okładkę spośród wszystkich popularnych postaci kreskówkowych przejął niejaki Bob Budowniczy (który według popularnego wierszyka "wszystko spierniczy :P).


Tym razem lalek mamy raczej dostatek. I co najfajniesze, mamy Barbie i Sindy obok siebie :D Tym razem z tego, co pamiętam, największe moje pożądanie wzbudziła urocza syrenka z syreniątkami. Wyroby Mattela... jakoś tak nie bardzo.

I tu ten wpis mógłby się skończyć, bo niestety żadnych katalogów tej sieci już potem nie widziałam. Ale mam coś jeszcze. Bo mniej więcej w czasie, gdy jeszcze się pojawiały, można było znaleźć obok nich takie coś jak to:


"Briolinek" to był taki dziwny miks gazetki i katalogu, wychodzący bodajże raz na kwartał tylko na przełomie 1999 i 2000 roku. W środku zaś trochę fotek, plakat z modnego filmu albo serii zabawek, jakieś zgadywanki i komiks z maskotką sieci - drewnianym pajacykiem - w roli głównej.


Jeśli chodzi o lalki, to znalazłam w środku tylko jedną - Carinę od Lucky Ind. Ale z kiecką gratis.

I tyle. Nie wiem, czy potem sieć Brio padła czy po prostu wycofała się z mniejszych miast... Internet nie podsunął mi żadnych konkretnych informacji.
Ale zabawa z ich niegdysiejszym asortymentem na tym blogu niekoniecznie musi się na tym wpisie skończyć definitywnie. Ktoś kiedyś w komentarzach leciutko narzekał, że jednak fajniejsze byłyby skany. A że mnie razem z nadejściem wiosny zdeka opuścił leń, byłabym skłonna w wolnej chwili spróbować coś niecoś machnąć i W CAŁOŚCI wrzucić tutaj. Bo są w nich rzeczy, które ja pominęłam na zdjęciach, a które dla kogoś mogą jednak być ciekawe. Pytanie brzmi: które z katalogów wszelakich (nie tylko tych od Brio - a co!) powinny trafić do skanera w pierwszej kolejności? Tylko nie mówcie mi, że wszystkie, bo aż tak chętna się nie zrobiłam :D

sobota, 20 kwietnia 2013

Brio - katalog Gwiazdka 2000

Dobra. Wychodzi na to, że skończył mi się materiał na porządne notki i pora wrócić do tych paru katalogów, które mi jeszcze zostały :P


Grudzień 2000 roku. Nadal mamy słodkie małpki, nadal mamy Teletubisie, a od jesieni nasz piękny kraj nawiedziły kolorowe japońskie stwory zwane Pokemonami. Nie było chyba nikogo, kto by nie uległ tej manii :P A katalogi i sklepowe półki kusiły, kusiłyyyy.


Oczywiście chciałam takiego "witacza" i oczywiście ze względu na cenę nigdy takiego nie dostałam.
(Ale za to miałam całe pudło innych fajnych pokemoniastych zabawek, którym kiedyś będę musiała poświęcić osobny wpis.)


Na fali nigdy nie kończącej się za czasów mojego dzieciństwa mody na interaktywne zabawki byli też i ci wesołkowie. Wyglądają prześmiesznie i pewnie tak też się zachowywali, ale z tego, co pamiętam, COlesie nie zrobili większej furory, bo chyba już nigdy potem nie zagościli w żadnym katalogu.


Jeśli zaś chodzi o lalki, ten dział przejęły Sindy i kloniki. Dosyć sympatyczne, ale z tego, co pamiętam, żadna nie wywoływała u mnie szczególnego pożądania. No, może ta na rowerze. Również dlatego, że... miała rower :D Nie da się ukryć, że dodatki czasem bywały równie ważne jak lalki. A nawet ważniejsze.

Trochę już było widać, że oferta Brio jakby troszkę biedniejsza się zaczęła robić... Coś w tym było, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że to był przedostatni katalog. Ostatni pokazał się na wiosnę 2000. Ale o tym to może następnym razem.

niedziela, 7 kwietnia 2013

City Shopper Barbie, czyli do OOAK-a pierwszy krok

Niezbyt długo, szybko i z nienajlepszymi zdjęciami, ale chciałabym podzielić się fajną nowiną.

W piątek dotarła do mnie golusieńka, ale nadal bardzo ładna Nicole Miller City Shopper Barbie (1996).

Fotka pożyczona z tej strony.


Na żywo wygląda zdecydowanie lepiej niż na zdjęciach promo... i w ogóle na jakichkolwiek zdjęciach.


Ma trochę ciemniejszą skórę niż przeciętna Barbie, ale w innym odcieniu niż opalone plażówki. Mimo braku stroju szczęśliwie ma nienaruszone włosy w bardzo fajnym kolorze i kompletną biżuterię.


A i tak najlepsza jest buzia. Oparta na Superstarze, ale pomalowana zupełnie, zupełnie inaczej - z zielonymi oczami, jakby obrysowanymi eyelinerem i lekkim czerwonawym cieniem na powiekach.


Nie tylko uroda skusiła mnie do kupienia tej przecież wcale nie znajdującej się na mojej wishliście lalki. Gdy zauważyłam ją pośród wielu Basiek i dodatków wystawionych przez pewną osobę na sprzedaż, przyszło mi do głowy coś, co przyłazi do mnie za każdym razem, kiedy widzę ogołocone plastikowe panny do opchnięcia.
To. Punkt pierwszy.
Pomyślałam sobie, że skoro idealnie przypominającego oryginał nie zrobię, to niech to chociaż będzie taki OOAK typu 'close enough'. Bo w sumie jakby się tak przyjrzeć, to jakiś pierwiastek podobieństwa w twarzy jest. A i włosów ścinać nie trzeba. Naprawdę nie miałabym sumienia na potrzeby samoróbki ostrzyc trupka, którego czupryna byłaby jeszcze do uratowania.



Tak więc teraz można przejść do drugiego etapu pod nazwą 'Operacja: ciuchy'. Uparłszy się, że odtworzę przynajmniej kilka kostiumów Zoe z serialu, wygrzebałam z czeluści Internetu zdjęcia i screeny. Dzięki bogom istnieją fotki promo w kolorze ("Doktora Who" bodaj do 1970 roku kręcono na czarno-białej taśmie), więc mam jaki taki punkt odniesienia. Reszta to będzie szukanie. Czy to gotowych elementów - których przesyłka przez Allegro będzie droższa niż one same - czy to materiałów i wykrojów do ich uszycia. No cóż... do odważnych świat należy!

Btw. jakby ktoś miał u siebie niepotrzebne drobiazgi typu:
- biała bluzka koszulowa
- rajstopy/pończochy czerwone lub błękitne
- płaszczyk krótki beżowy
- kozaczki niskie białe lub wysokie czarne/błękitne
- czółenka lub sandałki czerwone
- opaska do włosów czarna
to ja bardzo chętnie za opłatą przygarnę.

P.S. To był wpis o pięknym numerze 50. Yaaaay!

środa, 3 kwietnia 2013

Miniaturki z McDonalda

Wracamy do szafy. Bo ciągle jest tam sporo ciekawych rzeczy. Tuż obok lalek z poprzedniego wpisu znalazła się część mojej wesołej gromadki zabawek z McDonalda. Co zabawne, wszystkie to miniaturki dużych, popularnych zabawek z przełomu lat 90. i 00.


Kolegę po lewej zna chyba każdy. Furby jako jeden z pierwszych interaktywnych zabawkowych stworków doczekał się aż kilku serii swoich małych wersji w Macu. W Polsce były chyba tylko dwie. Mój maluch pochodzi z drugiej, z 2001 roku - można to poznać po plastikowych łapkach. Czarne punkty na jednej to czujniki włączające melodyjkę pod wpływem metalu, zaś pasek na drugiej... cóż, jeśli się miało drugi egzemplarz tudzież przyjaciela, można było je postawić naprzeciw siebie i włączyć jednocześnie. Ja akurat miałam mieszkającą po sąsiedzku przyjaciółkę z dwiema innymi zabawkami z tej serii, więc... :D Chociaż w razie braku moneta o nominale od 1 do 5 groszy też działała. Poza tym po naciśnięciu na brzuszek wydaje dwa różne "furbiowate" dźwięki. Kiedyś nagrałam je na kasetę magnetofonową - jak i dźwięki innych zabawek, swoich i owej przyjaciółki. Niestety z braku możliwości przerzucenia jej zawartości na komputer muszę posiłkować się cudzymi materiałami. Ten filmik ładnie pokazuje bodaj wszystkie egzemplarze z obu edycji wraz z głosami większości, włącząjąc czarnego i pomarańczowego Shelbiego jak te od sąsiadki.

Po prawej... no cóż, kto pamięta? Po sukcesie Furbiego firma Tiger Toys postanowiła wprowadzić na rynek robo-psa ochrzczonego imieniem Poo-Chi. A potem stadko jego kolegów innych gatunków. W McDonaldzie pojawiły się jakoś nie za długo po Furbim, zaś do wyboru były (poza Poo-Chim) kotek Meow-Chi, ptaszek Chirpy-Chi oraz bezimienne rybka, żółw, jaszczurka, mysz i kangur. Ja wybrałam kociaka, ale pamiętam, że dzieciaki z sąsiedztwa miały ptaka i jaszczurkę.
Każdy ze zwierzaków miał swój artefakt w kształcie jakiegoś przysmaku (kość, rybka, liść... świerszcz nawet :D), który przyłożony do czujnika na pyszczku wywoływał dźwięk i świecące się oczy. Niestety w moim siadły baterie, zaś w jedynym wideo, jakie znalazłam, autorowi też musiał się popsuć akurat kot xD Ale uwierzcie na słowo, to było dosyć zabawne - obok kociego miauczenia pojawiało się też psie szczekanie i ptasie ćwierkanie. Przysięgam. Mieliśmy z tego z kolegami z podwórka niezły ubaw.


Ta panna jest dość specyficzna i chyba każdy ją chociaż raz w życiu zauważył. Zwie się Betty Spaghetty, pojawiła się na rynku w 1998 roku i jest prześmieszna. Zginające się gumowe łapki i nóżki, wieeelkie buciory, włosy ze sznurków podobne do dreadów, duże oczy i modne dodatki - tak je można po krótce podsumować. Serii w Macu dorobiła się dwóch i co zabawne, po wpisaniu daty 2003 w Google pojawiają się obie. Tak czy siak, moja Betty pochodzi z tej (foto pożyczone bezczelnie z tej strony).


Panna poza zginalnymi kończynami, obrotową talią i uroczym ekwipunkiem w formie czapki i plecaka ma jeszcze jeden gratis - kręcąc głową w jedną stronę, można skrócić jej fryzurę z długiego kuca do krótkiej kitki. Niby drobiazgi, ale dla dzieciaka to dość, żeby mieć trochę frajdy.


Tę panią za to pewnie niektórzy już kojarzą ;) Tym razem jednak mam znacznie lepsze zdjęcia. Pomijając to, co zawarłam w opisie w tamtej notce - udało mi się dojść, że ta seria zabawek pochodzi z 1999 roku. Na tej stronie opisana jako "szwedzka". No cóż. Mamy szczęście do niszowych edycji, jeśli przypomnę wam o "duńskich" kucach Pony :D


W przeciwieństwie do pozostałych serii tutaj bodaj żadna laleczka nie ma idealnego dużego pierwowzoru. Może to i lepiej? Twórcy mogli puścić wodze fantazji i myślę, że raczej ich pomysły okazały się być udane.


Z tego, co zauważyłam, zbieracze Barbie traktują te figurki raczej pogardliwie. Mnie tam się podobają, a przynajmniej ta moja. Miałam z nią sporo zabawy. Nawet, jeśli nie można zdjąć jej kapelusza.

To tylko ułamek mojego Macowego zbiorku, w sumie wcale nie takiego dużego, ale kurczę - niby człowiek chodził tam z rzadka, to było niezłe święto, a koniec końców po paru latach wychodzi na to, że się nazbierałooooooo, że hoho. No, ale może o tym innym razem ;)