Strony

środa, 21 sierpnia 2013

Kominarka

Euforia po ostatnim znalezisku opadła, kołtuny się prostują, zdjęcia wkrótce, a tymczasem, drogą zbiegu okoliczności, zaprezentuję w ramach gościnnego występu małe cacko nie pochodzące z mojego zbioru, ale... Zresztą sami zobaczcie.


Ta wbrew pozorom panna (a przynajmniej za taką została uznana) stoi w mieszkaniu moich dziadków od kiedy pamiętam. Co oznacza ni mniej, ni więcej, tylko przełom lat 80. i 90., gdy mój dziadek - kominiarz z zawodu - przeszedł na emeryturę i dostał taką laleczkę w prezencie. To tłumaczy, dlatego właśnie taką :D Sama w sobie chyba jest dość typowa dla tamtego czasu, ale ubranko dodaje jej wyjątkowości. Bardzo dobrze zrobione ubranko, dodajmy. Nie jestem pewna, czy guziki faktycznie pełnią funkcję zapięcia, czy tylko są tak dla ozdoby, ale sami widzicie, że w zestawie są skarpetki. Niby mała rzecz, a cieszy :D I ten cylinder... Szkoda tylko, że z wiekiem czarny materiał wypłowiał i teraz ma kolor bardziej taki brązowawy czy szarawy. Aha, i dość mgliście sobie przypominam, że lalka miała jeszcze kiedyś kominiarską szczotkę zrobioną z włóczki, ale czy to był oryginalny dodatek, czy babcia dorobiła ją z nudów później, tego nie wiem. I pewnie się nie dowiem, bo jak widzicie już jej nie ma.


Oczka ma wstawiane, ale o dziwo nieruchome, zaś fryzurkę oczywiście krótką, żeby kapelusz spokojnie wchodził na głowę. Zaręczam, że z buzi wygląda o wiele wdzięczniej w rzeczywistości niż na tych fotografiach. A może wystarczyłoby zrobić jej więcej fotek, bo niestety podczas ostatniej wizyty u moich dziadków nie miałam jeszcze nowych akumulatorów i aparat padł mi po zaledwie dwóch zdjęciach :< Mam nadzieję, że będę mogła nadrobić te zaległości wkrótce i może poszukać na niej jakichś sygnatur, ale... No właśnie, jest bardzo duże "ale" w tej historii. Od niedawna dziadkowie chwilowo mają u siebie rocznego synka mojej kuzynki i z racji faktu, że niemal wszystkie jego zabawki zostały u niego w domu, okazało się, że dzieciak dostaje do "pobawienia się" między innymi tę lalkę. Bo nic innego nie mają, a poza tym on ją tylko dotyka i nic jej nie zepsuje. Oczywiście bez oporów zwróciłam babci uwagę, że to jest bardzo zły pomysł. Niekoniecznie dlatego, że (to śmiesznie zabrzmi) mały jest taki mały. Bo jak to tak - lalka wystała w spokoju ponad 20 lat tylko po to, żeby ją zdemolował z braku innej zabawki? To taki wiek, że można mu dać kubeczek po jogurcie, a on i tak będzie szczęśliwy. Czy coś to dało, tego nie wiem. Czasem mam wrażenie, że tylko mnie w tej rodzinie cokolwiek obchodzą pamiątki, prawdę mówiąc... Mam szczerą nadzieję, że gdy w najbliższych dniach wpadnę do nich, zastanę kominarkę całą, zdrową i gotową do małej sesyjki zdjęciowej. Za co i wy trzymajcie kciuki.

Edit (22 sierpnia 2013): Radosne wieści z frontu. Panna jest w takiej kondycji, w jakiej ją ostatnio pozostawiłam. Siostrzeniec cioteczny szczęśliwie wykazał brak zainteresowania czymś, co jest czarne i nie ma kółek :P Zdjęć ani próby znalezienia sygnatur niestety nie było - w pokoju, w którym kominiarka rezyduje na półce, ktoś odsypiał nockę i nie chciałam przeszkadzać. Ale postaram się załatwić to innym razem.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Ballerina Barbie (1976)

Życie jednak potrafi jeszcze mnie zaskoczyć.

Ostatnimi czasy dosyć często zdarzyło mi się widzieć przecudnej urody łupy kolegów i koleżanek z 'lalkowej' branży, które wpadały im w łapki ot, przypadkiem, podczas wizyty w zwyczajnym polskim second-handzie. Były to nieraz naprawdę znakomite sztuki, mało popularne lub nieznane całkiem u nas lalki albo i nawet vintage. A ja siedziałam i zazdrościłam po cichutku, irytując się swoim brakiem szczęścia w tej kwestii. Poza dość lekkomyślnie puszczoną w świat Fleurką i przeoczoną przez własną ignorancję Sun Lovin' Malibu Barbie nie napatoczyłam się na w nawiedzanych przeze mnie lumpach na żaden skarb.

Aż do wczoraj.

Podczas wyjścia na zakupy, o tyle tylko niezwykłego, że przy panującym ukropie raczej nikt normalny nie wyściubiałby nosa z domu, wkręciłam się z mamą w rozmowę na ten temat. A właściwie to moją małą litanię narzekań, że u licha, dlaczego u nas w szmateksach nie mogą się pojawiać takie niespodzianki. Więc gdy na horyzoncie pojawił się jeden z takich przybytków, który regularnie odwiedzamy i w którym nigdy nie było barbiowatych lalek, na propozycję wstąpienia na chwilę odpowiedziałam: "... A czemu nie?".

Od razu rzuciła mi się w oczy posadzona już obok wejścia jakaś Baśka, ubrana w obfitą wełnianą suknię domowej roboty i z takimż kapelusikiem opadającym na twarz.* O, tak mniej więcej wyglądała:


Nie licząc na zbyt wiele, z ciekawości podniosłam kapelutek i stwierdziłam, że... no nie, nie wierzę własnym oczom.


Ta mordka i ta korona nie pozostawiały wątpliwości. Po bardzo krótkim namyśle za cenę niespełna 8 złotych panna wylądowała w mojej torebce.
Prawdziwa niespodzianka - ba, możnaby rzec, że nawet lekki szok - czekały mnie po przybyciu do domu, gdy postanowiłam sprawdzić dokładnie w Sieci tożsamość laleczki. Oczywiście wiedziałam, że ta Barbie-baletnica należy do starszych modeli, ale żeby aż tak? Żeby miała 37 lat?
Ballerina Barbie z 1976 roku. Do tej pory nie do końca do ogarniam.


Jak na swój wiek i fakt, ilu właścicieli musiała mieć do tej pory, jest w stanie nienajgorszym. Żadnych pogryzionych rąk, podziurkowanej twarzy, makijażu poprawianego flamastrem... Jedynie główka podejrzanie luźno trzymająca się na szyi, nogi brudne jak po całym dniu grania w piłkę na naszym niegdysiejszym osiedlowym boisku i dziwne odbarwienie na ramieniu.




Na szczęście brud na nogach nie był wżarty w gumę i bezproblemowo zszedł po potraktowaniu wodą z mydłem.
W odkrywaniu tajemnic Balleriny bardzo pomógł mi wpis na blogu Mieszka poświęcony jego egzemplarzowi tej lali. Rozjaśnił mi na przykład moje wątpliwości zarówno co do luźnej główki (zamierzenie producentów zmiksowane ze zmęczeniem materiału), jak i ruchów rąk - odgięte w bok powracają do pierwotnej pozycji, więc myślałam, że może miała kiedyś jakiś mechanizm, który je trzymał. Zaskoczyło mnie z kolei to, że miała również inny, odpowiedzialny za ruchy nóg. A w zasadzie to nadal ma, gdyż przy poruszaniu jedną kończyną druga wciąż reaguje, jedna słabiej, druga lepiej, ale jednak. To tłumaczy "rozklekotanie" lalki w biodrach i obie nóżki wiszące luźno. I jeszcze kolana zginane nie "na trzy", tylko "na pięć" - oba ciągle sprawne!


No i jeszcze nie zapominajmy o tym, kto podał w swojej notce sygnaturę i tym samym podrzucił wisienkę na identyfikacyjnym torciku ;)

Ballerinka niedługo po przyniesieniu do domu przeszła szybkie spa, coby zmyć z niej pierwszy brud i smrodek używanych ciuchów. Jak już wspomniałam, zabrudzenia z nóg zeszły znakomicie (pozostały jedynie pomniejsze plamki niewiadomego pochodzenia), kąpiel pozwoliła też usunąć drobinki brokatu z twarzy i nóg - skąd się tam wzięły, nie mam pojęcia. Niestety włosy wymagały o wiele więcej troski - mycie, próba rozczesania, przy której wyszły na jaw koszmarne, nabite brudem kołtuny, namaczanie w płynie, traktowanie gorącą wodą...


Zabiegi pomogły o tyle, że Barbie przestała być rozczochrana jak piorun w rabarbar. Niestety, ta część czuprynki, która była odsłonięta, jest do bólu zmechacona, zaś ta, która skrywała się wewnątrz oryginalnej fryzury czyli końskiego ogona, zdołała zachować dawny blask. Podejrzewam, że trzeba będzie namoczyć ją jeszcze raz, tym razem na dłużej i w silniejszym roztworze, po czym obmyślić ułożenie uczesania na wzór tego pierwotnego jakoś tak, żeby niedoskonałości zatuszować.



Na powyższych fotkach małe przed i po. Ale niezależnie od efektów buzia tej "staruszki" urzekła mnie na tyle, iż myślę, że warto będzie powalczyć o doprowadzenie jej do porządku ;) Jak i o skombinowanie jej jakiegoś odpowiedniego ciuszka. Myślę o uszyciu czegoś podobnego do oryginalnego tutu i potem czekaniu, aż a nuż widelec pierwowzór gdzieś się pojawi w zasięgu ręki. Gdyby komuś przypadkiem wpadł w łapki, dajcie mi znać, będę bardzo wdzięczna. Ale to w przyszłości.

Tak Daga, zupełnie przypadkiem oczywiście, została szczęśliwą posiadaczką swojej pierwszej Barbie vintage, najstarszej lalki w swoim małym zbiorze i przede wszystkim niezwykle urodziwej laleczki. A to wszystko za jednym zamachem.
NO JA NADAL NIE MOGĘ W TO UWIERZYĆ.

* Swoją drogą dosyć zabawne to wdzianko. Nadal waham się, czy po przepłukaniu puścić je w świat, czy jednak sobie zachować.