Strony

niedziela, 22 czerwca 2014

Księżniczka z krainy klonów

Dzisiaj na gościnnym i całkiem nieplanowanym występie panna napotkana w dosyć niespodziewanych okolicznościach, bo w pudle z zabawkami mojej dwuletniej siostrzenicy ciotecznej. Nie oczekiwałam, że w zbiorach dziewczynki w tym wieku znajdę lalkę tego rodzaju. Chociaż wnioskując po jej stanie, nie cieszy się chyba jeszcze zainteresowaniem - mała póki co preferuje piłki, szmaciane lalki i pluszowe misie większe od siebie ;)
Ogólnie czekała mnie mała podróż w świat targetu, do którego już od dawna nie należę. Czyli wycieczka pod hasłem "jak wyglądają lalki, którymi teraz bawią się dzieci?".



Zasadniczo można powiedzieć, że to jeden z wielu typowych, współczesnych kloników, zapewnie produkcji chińskiej, ale mimo tej ilości brokatu i różu ma w sobie coś sympatycznego. A może właśnie przede wszystkim ze względu na nie? W końcu ulubione księżniczki wszystkich małych dziewczynek powinny błyszczeć ;) Teraz, na stare lata można kręcić nosem, ale żadna się nie wyprze, że mając kilka lat wyobrażała sobie księżniczkę głównie w słodkich i połyskujących barwach.


Brunetka z niebieskimi oczami przy różowym stroju? Ciekawa kombinacja. Podobnie jak układ cieni na powiekach, ale on jednak jest po prostu... dziwny. Zwłaszcza ta zieleń. Co nie zmienia faktu, że mordka - na pewno skopiowana od któreś nowszej Baśki, czuję to przez skórę - nadal jest całkiem ładna.
Włoski lekko tylko zmierzwione w eksploatacji, w urodziwym odcieniu i miłe w dotyku, chociaż da się wyczuć sztywnawe tworzywo sztuczne, ale rootowane rzadko, dosyć dziwnie ułożone z pomocą jednej zwykłej gumki (co będzie lepiej widać na kolejnym zdjęciu), a korona/diadem... no cóż. Dopiero przy przeglądaniu zdjęć zauważyłam, że nie trzyma się na głowie tylko dzięki dobrej woli, a na plastikowych wichajstrach, którymi przyczepia się metki do niektórych ciuchów. Parafrazując tekst z jednego ze skeczy kabaretowych: chiński chwyt, ale działa.


Ciałko wzorowane na mattelowskim Belly Button, bez ruchomości w talii, z lekkiego plastiku, ale nie przypominające wydmuszki. Sygnatur nie stwierdzono, za to na plecach straszyło coś takiego:


Data przydatności do spożycia? xD
Ogólnie całe ciało sprawia wrażenie stosunkowo solidnego jak na klona, zwłaszcza, jeśli dołożymy gumowe nogi. Butów brak - bo po co podsuwać dziecku coś, co mogłoby połknąć?


Ubranko trochę jak włosy. Czyli, że ładne, że całkiem przyzwoicie się prezentuje, że żadnych prujących się nitek, ale w dotyku czuje się, że tanich włókien sztucznych ci tu dostatek, ale i te przyjmiemy, bo... bo tak.


Ot, taka ciekawostka. Można stwierdzić, że dobry klonik nie jest zły i to chyba najlepiej określa to znalezisko. Taki obecny odpowiednich klonów z moich czasów, podążający za wzorem współczesnej sobie Baśki. Kiedyś były takie, jak to my z lat 90. czy wczesnych dwutysięcznych pamiętamy, a teraz są takie. I tak pewnie najistotniejsze jest to, żeby się dzieciakom podobały. Gdybym miała te parę lat zamiast dwudziestu paru to... cóż, pewnie byłaby dla mnie w sam raz. O.


sobota, 7 czerwca 2014

Baletnica ze znudzenia

Niewiele się dzieje*, napięty zaliczeniowo-sesyjny czas nadciąga, ale nie można pozwolić, aby blog się kurzył niczym ostatnio złowiona Barbie, która nadal czeka na jakieś ładne ciuszki i ogólny pomysł, co z nią zrobić. Dlatego bez zbędnych gadek trochę zdjęć mojej najcudniejszej staruszki, czyli Balleriny Barbie. Nadal bez tutu, ale i tak przepięknej - nawet w typowych dla mnie, ziejących prowizorką warunkach parapetu :D




Z racji faktu, że moja Basia okazała się być platynową blondynką, zastanawia mnie fakt, w jakich proporcjach produkowano właśnie takie w stosunku do tych o włosach w "tradycyjnym" odcieniu blondu. Ot tak, po prostu. Czyściutka ciekawość. W końcu po coś wymyślili dwa warianty.




Nie da się ukryć, że headmold Twist 'N Turn po poznaniu na żywo naprawdę przypadł mi do gustu. Może ze względu na brak wprawianych rzęs u tej konkretnej lalki - mam wrażenie, że nadają one dość dziwny wygląd całej twarzy... Ale prawdę mówiąc gdyby nawet taka wpadła mi w łapki, to bym nie pogardziła. Bo jak można odpuścić sobie taką fajną mordkę? ;)


* Prawie niewiele, wczorajszy pluszowy nabytek suszy się właśnie na parapecie po lekkim praniu i zapewne w przyszłości doczeka się własnego wpisu, bo to naprawdę przezabawna historia.