Ostrzegałam, że ten mój cały powrót do pisania tutaj może nie mieć nic wspólnego z regularnością - i jak widać niewiele się pomyliłam...
(Swoją drogą wiecie, że poprzedni post był setnym w dziejach bloga? Taka ciekawostka.)
Większość mojej wieloletniej kolekcji temperówek pokazałam prawie dekadę temu w tym poście. Ale oczywiście na zdjęciach zabrakło pomniejszych nowszych modeli, kilku "z epoki" trzymanych w innym miejscu oraz paru egzemplarzy, które przypadkowo nabyłam dużo, duuużo później. Tak się złożyło, że w moim fotograficznym archiwum udało mi się znaleźć parę zdjęć tych wszystkich pominiętych strugaczek i myślę, że idealnie nadadzą się na osobny wpis.
Zdjęcie ze stycznia 2011 roku. Oto wyjątek od reguły, bo temperówka-telewizorek z lat 80. pojawiła się wśród całego zbioru w linkowanym wpisie. Ale tutaj mamy niezłe zbliżenie, które lepiej oddaje jej aktualny stan. Takie "strugawki" robiła Spółdzielnia Rzemieślnicza "Otwock", znana również jak producent PRLowskiej "polskiej Barbie", czyli nienachalnie urodziwej Lizy. Ta konkretna temperówka, dostana po starszej kuzynce, oryginalnie posiadała inny obrazek - taki, jak na tym egzemplarzu widzianym kiedyś na Allegro. Niestety rozsypała się w pewnym momencie tak dokumentnie (nie jestem pewna, czy nie za sprawą intensywnej zabawy dwóch kolejnych kilkuletnich dziewczynek), że moja mama postanowiła ją uratować jak i czym się dało, używając w miejscu nie nadającej się już do niczego oryginalnej grafiki sfatygowanej ulotki od mojego pierwszego zestawu Lego. No cóż, pierwotny efekt trójwymiarowości przepadł - ale za to moje lalki mogły oglądać filmy o prawdziwych piratach, ahrrrr!
Zdjęcia z marca 2017. Przybory szkolne z wodą i brokatem - linijki, temperówki etc. - były ostatnim krzykiem dziecięcej mody na przełomie tysiącleci. Nic więc dziwnego, że gdy w trzeciej czy czwartej klasie podstawówki zobaczyłam taką u koleżanki, od razu zapragnęłam mieć podobną. A czemu kupiłam aż dwie? No cóż. Gdy za pierwszym razem odwiedziłam sklep papierniczy, w którym je sprzedawano, nie było różowego modelu z muszelką, który mi się marzył, więc wzięłam jaki był, czyli ten zielony z rozgwiazdą. Upragnioną wersję dokupiłam jakiś czas później. Obie temperówki leżały osobno, w szufladzie biurka, poza pudłem z całą kolekcją, bo przez parę ładnych lat były normalnie używane. Wody troszeczkę z nich wyparowało, ale jak widać nadal piękne. Tylko tamtego sklepu już nie ma - od co najmniej 2012 roku sprzedają w tym miejscu ubrania.
Zdjęcia z lutego 2015 i mniej więcej wtedy te trzy cudaczki wpadły mi w ręce. Bodaj w tym samym sklepiku "wszystko za 5 złotych", w którym jakiś rok wcześniej zdobyłam pokazywane na blogu puszki-strugaczki z bohaterami "Włatców móch". Ale miałam i nadal mam niejasne wrażenie, że sam model może być duuuużo starszy. Starczy wspomnieć, że to dokładnie taki sam styl temperówek, jak zebrana w latach 90. większość mojej kolekcji: czyli gumowa figurka ze strugawką w podstawie. W dodatku misiaki-absolwenci są uderzająco podobni do dostępnej w obiegu za czasów mojego dzieciństwa serii, do której należy między innymi posiadana przeze mnie misiowa panna w fartuszku i spotkany na Allegro miś-kucharzyk. Co robiły fabrycznie nowe temperówki na modłę lat 90. w 2015 roku? Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem, ale fajnie, że je mam.
Gościnnie na zdjęciu wystąpili miniaturowa TARDIS w swoim pudełku oraz dinozaur znaleziony przypadkowo na poboczu w drodze na działkę. Mały plastikowy gad miał trafić do mojego siostrzeńca ciotecznego, ale najpierw młody był za mały na taką figurkę, a potem tak się ociągaliśmy z przekazaniem mu znajdy, że nie wiadomo kiedy zrobił się na nią chyba ciutkę za duży...
(Tak. Nie powycierałam kurzy do zdjęcia. Cóż, nie przewidywałam, że kiedyś pójdą do internetów.)