Znaczy nie. Do zakupów mam. I przy tej okazji natknęłam się - po raz pierwszy po długim okresie posuchy - na kolejne sensowne ubranko spod tescowego szyldu Sparkle'n'Glitz. O poprzednim pisałam dość szeroko, wszystkie podstawowe detale w tym wpisie można znaleźć.
(Zdjęcia w tej notce są, jakie są. Chwilowo pozbawiona swojego aparatu, posiłkuję się innym, nad którym, delikatnie mówiąc, nie do końca jeszcze panuję.)
Niektórzy na róż w lalkowych strojach reagują wręcz alergicznie, ale ja do nich nie należę. Zwłaszcza, że przy niedoborach garderobianych nie ma co wybrzydzać, a poza tym z góry już się upatrzyło przyszłą posiadaczkę kreacji. Bo mając w pamięci doświadczenia z poprzednią sukienką wiedziałam doskonale, która panna nosi ten rozmiar i dla której ten styl będzie w sam raz.
Ubranko w środku tradycyjnie zabezpieczone dodatkowo pięcioma zaczepami, także atak bombowy pewnie by opakowanie wytrzymało, ale dodatkowo w środku znalazłam coś jeszcze.
Ziarenko ryżu. Z angielska mówiąc, I wasn't expecting that. Aż włączył mi się tryb czarnego humoru i pomyślałam, że jakiś Chińczyk ewidentnie podjadał w trakcie pracy... :D
Materiał mimo sztuczności znacznie większej niż przy wcześniejszej sukience jest miły w dotyku, niestety wykonanie w porównaniu do poprzedniczki jest trochę... jak to mawiają, takie se. Jak widać na załączonych obrazkach. No, ale z drugiej strony nie wymagajmy cudów za 7 złotych.
Zalinkowany wpis już zdradził, kto zaprezentuje najnowszy ciuszek na zdjęciach. Oczywiście Trina z serii Victorious, jako że lekko kiczowata "bombka" z serduszkami znacznie lepiej oddaje charakter jej serialowej protoplastki niż grzeczna czarno-biała kreacja z żabocikiem rodem z babcinej szafy.
Wbrew moim obawom imitująca pasek wstążka na lalce wygląda lepiej niż w opakowaniu i faktycznie podkreśla talię, a nie tylko zasłania miejsce zszycia góry i dołu. Z kolei spódniczka to trochę bardziej skomplikowana sprawa. Ma wszyte kilka gumek, które teoretycznie zapewne miały ułatwiać układanie, a w praktyce... No, niby to trochę działa, ale tylko trochę i całość mimo wszystko wygląda dość bezkształtnie.
Ale, jak już mówiłam, za te pieniądze nie mam prawa narzekać. Może tylko na to, że jeśli nawet Tesco rzuci od wielkiego dzwonu trochę ubranek, to w stanowczo za małej ilości i wyborze. Bo znowu wychodzi na to, że to fajna alternatywa. Zwłaszcza przy cenach "markowych" zestawów z ciuszkami.
P.S.1 Nie mogłam sobie odmówić ponownego skupienia się chociaż na chwilę na stópkach Triny, które są ósmym cudem świata. I jest z nimi siedem światów, kiedy chcesz znaleźć odpowiedni rozmiar buta.
P.S.2 Skoro już o obuwiu mowa, takie zabawne znalezisko z wakacyjnych wojaży.
Coś mi tak świta, że odlane z jakiegoś modelu baśkowatego, a należące zapewne do jednego z klonów Elsy lub Anny z "Krainy lodu", które obficie zaludniały nadmorskie stragany i miały tendencje nie tylko do gubienia butów, ale nawet całych kończyn. Nie bujam. Sama byłam świadkiem sytuacji, kiedy tatuś zmuszony był przeszukać chodnik na długości połowy ulicy w poszukiwaniu zaginionej lalczynej ręki.