niedziela, 29 grudnia 2013

Święta, święta...

... i po świętach. Jak zwykle zleciało za szybko.

Ale nie tylko dlatego ogarnęło mnie jakieś totalne rozleniwienie i znudzenie prawie wszystkim. Niestety lub stety, dotyczy to również lalkowania. Stwierdziłam, że może powinnam dać sobie trochę luzu - bo ani gdzie tego trzymać ani za bardzo za co kupować i tak dalej. Dlatego na razie jest krucho z wpisami i ten stan może potrwać. Chyba, że lubicie czytać o kupowaniu czy dzierganiu ciuchów, bo tych trochę mi dla moich panien brakuje.

Dlatego z braku lepszego materiału parę robionych ziemniakiem fotek w klimatach bożonarodzeniowych z udziałem Rainbow Brite - która objawiła się ponownie przy okazji porządków - i dwóch świątecznych pluszanek na gościnnych występach.





(Niestety największa plama nadal nie chce zejść z twarzy, a grzywka wciąż opiera się próbom ułożenia.)

wtorek, 3 grudnia 2013

Victorious Dolls - Trina Vega (2012)

Znacie to uczucie, kiedy polujecie na jakąś trudno dostępną lalkę, a tu nagle wyskakuje wam możliwość zdobycia innej z tej samej serii?
Jakiś czas temu zainteresowałam się wyprodukowaną przez firmę Spin Master serią Victorious Dolls. Głównie ze względu na fakt, że od czasu letniej sesji egzaminacyjnej namiętnie oglądam serial, na którym ona bazuje, znany w Polsce pod tytułem Victoria znaczy zwycięstwo. Rzuć okiem, mówili mi. Jeden z najlepszych polskich dubbingów w TV, mówili mi... No i skończyłam słuchając na okrągło serialowych piosenek i szukając gadżetów. Aha. Z tym dubbingiem to była prawda. Bo weźcie mi znajdźcie w polskiej TV taki, gdzie do 50 odcinków pierwszych trzech sezonów zaangażowano ponad 170 aktorów? Tylko fakt faktem, prawie nikt tego nie docenia, bo to sitcom Nickelodeonu, czytaj kanału, który mało kto powyżej pewnego wieku ogląda, a poza tym te wszystkie głupkowate produkcje z Disney Channel wyrobiły niektórym strasznie lewy pogląd na tego typu odcinkowce...
Niestety linia zabawek padła wraz z zakończeniem serialu w 2013 roku, a swoich lalkowych wersji doczekały się tylko bohaterki płci żeńskiej - Tori, Trina, Cat i Jade. Z tym, że Tori mając przywilej bycia główną bohaterką miała kilka różnych odsłon.

Bardzo niewyjściowa fotka promo pożyczona z fanpop.com - ale niestety lepszej w Sieci nie znalazłam.

Z całego zbioru najbardziej zależało mi na rudej Cat, druga w kolejce była czarnowłosa Jade, a resztę odłożyłam na tak zwane "może kiedyś". A tu bum, Magalita w ramach łatania dziur w budżecie wystawiła na sprzedaż garść lalek, a w jednej z nich rozpoznałam Trinę. Musiała do mnie trafić. Po prostu musiała. Mimo tego, że ostatnio z braku miejsca dałam sobie bana na nowe nabytki :D


Tak wyglądała zaraz po wypakowaniu z koperty. Z braku oryginalnego stroju na razie dostała pałętającą się po mojej megaskromnej lalkowej garderobie piżamowatą bluzę, która ze wszystkich ciuszków najlepiej do niej pasowała.



Niestety wraz ze strojem przepadła bransoletka, na szczęście uchowały się piękne kolczyki. Spokojnie, oba - prawy ciągle chowa się za włosami, dlatego nie widać go na większości zdjęć. Warto wspomnieć, że wszystko wzorowane na oryginalnych elementach kostiumu, które można było zobaczyć w różnych rzeczach związanych z serialem (ciuszek - zdjęcia promo, kolczyki - serial, zaś buty to miniatura "botków od Fazziniego", wokół których kręcił się jeden z wątków w odcinku The Birthweek Song).



Headmold wyraźnie różni się od tego z fotki promo i znacznie mniej przypomina serialowy pierwowzór, ale z drugiej strony prezentuje się moim zdaniem dużo lepiej. Chociaż wydaje się też być dowodem na lenistwo projektantów, bo prawdę mówiąc wygląda trochę jak lekko "upulchniona" wersja twarzy Tori (obie widać na tym zdjęciu - nie sugerujcie się ciałkami, są przeszczepiane).


Nie mogłam się oprzeć zrobieniu takiego zdjęcia :D Małe porównanie między laleczką, a odtwórczynią roli Triny - Daniellą Monet. Serialowa bohaterka to starsza siostra Tori, głównej postaci, podobnie jak ona uczy się w artystycznym liceum Hollywood Arts i prawdę mówiąc ludzie zachodzą w głowę, co ona tam robi, bo... nie oszukujmy się, Trina ma talent chyba tylko do kupowania ciuchów i hodowania swojego przerośniętego ego :D Co oczywiście nie przeszkadza jej w dążeniu do zostania gwiazdą, bo wydaje jej się, że taka kariera jest jej po prostu przeznaczona. Z drugiej strony potrafi być miła i zależy jej na Tori - nie tylko wtedy, kiedy czegoś od niej chce :D Ogólnie przezabawna postać, jedna z moich ulubionych w całym serialu.
(Tak, mam kilka odcinków Victorii na laptopie. Na razie kilka, reszta w drodze. No regrets.)



To najmłodsza z lalek, jakie do tej pory posiadam i chyba jedyna wykonana w całości z plastiku, wliczając głowę (u innych zazwyczaj gumową). Nie mam powodu, żeby na to narzekać, w przeciwieństwie do materiału, z którego zrobiono włosy. Niestety są trochę kiepskie, co widać na części zdjęć. Próba delikatnego przeczesania nieco zmierzwionych końcówek skończyła się wyciągnięciem małego pasemka, dlatego wolałam darować sobie dalsze zabiegi kosmetyczne na nich.





Wszystkie lalki z serii Victorious Dolls zostały osadzone na ciałkach niemal identycznych z tymi, które miały inne panny od Spin Mastera - Liv (które notabene mnie zawsze przerażały - te oczy, brrr...). Różnica tkwi przede wszystkim w rękach, które tutaj nie są artykułowane i nogach, które zginają się tylko w kolanach. Może to i lepiej - nie jestem przekonana do stuprocentowo "zginalnych" lalek. Jedyne, czego mi brak jako osobie z wyraźną alergią na baśkowe ciałko typu Belly Button, to ruchomość w biodrach, którą Livki mają, a Victorious nie. Za to bardzo podobają mi się stópki. Wprawdzie będę miała siedem światów ze zdobyciem na nie odpowiednich butów, ale są takie... naturalne.
W sumie jest jeszcze jedna łyżka dziegciu w tym wszystkim: Trina w oryginale jest nieco lepiej zbudowana od swoich koleżanek, a nawet - cytując za Victorious Wiki - ma największy rozmiar biustu, a tutaj bu, ciało dostała takie samo, jak reszta.



Fajny jest sposób złączenia nóg w biodrach, który pozwala Trinę dość solidnie rozkraczać, ale ze względu na brak majtów - te wmoldowane się nie liczą - wolałam sobie podarować prezentację :D



Myślę, że Trina zdecydowanie zyskuje przy bliższym poznaniu. Jak zresztą wszystkie lalki tej serii - na fotkach czasem wychodzą "tak se", a na żywo są przeurocze, zwłaszcza dla fana serialu. Teraz tylko przydałoby się zdobyć dla niej jakieś ładne ubranie, coby to jeszcze bardziej z niej wydobyć. Znając osobowość tej bohaterki, zażyczyłaby sobie pewnie - poza wspomnianymi już botkami - spodni Fellony Jeans, które kosztują majątek, jakiejś wypasionej sukienki na występy, całej szafy tunik i szortów, i może jeszcze jednej pary butów i jeszcze jednej i jeszcze jednej... Ach, ta Trina :D

P.S. W ramach gratisu dwa zdjęcia zapudełkowanej lalki znalezione na Flickrze: raz i dwa. Opis bohaterki zamieszczony z tyłu jest tak akuratny, że aż piękny :D

niedziela, 17 listopada 2013

Karen Mother-With-Baby (1993)

Rozkaprysiła mnie ta jesień. Niby nie jestem aż tak obwalona obowiązkami, niby mogłabym się zająć czymś sensownym, ogarnąć lalki, porobić trochę zdjęć - ale nie, ale nie, wszystkiego mi się odechciało z ruszeniem tyłka włącznie. Ale lumpeksy nadal odwiedzam, licząc na jakieś ładne okazy, ewentualnie trochę ubranek. Widuję przede wszystkim gromady młodszych i starszych Barbie, My Scenek i wszelakich kloników, wymęczonych życiem, których żal, ale człowiek nie jest w stanie zabrać do domu i ogarnąć.
Ostatnio w jednym z second handów, do których zaglądam we Wro, rzuciła mi się w oczy taka właśnie panna, która jednak trochę się różniła od tych, które zazwyczaj można tam znaleźć. Twarz podobna do starych Karin od Buscha, na plecach tylko sygnatura "Made in China". A już zupełnie zdziwiłam się, kiedy pod obszerną, aksamitną sukienką odkryłam gumowe ręce i otwierany, plastikowy ciążowy brzuszek. Przypomniał mi się popularny ostatnio na lalkowym forum temat o ciężarnych lalkach, tych od Mattela i tych od innych firm, więc po powrocie na stancję wspomniałam o moim znalezisku. I... okazało się, że ktoś takiej szukał od dawna. Toteż następnego dnia wróciłam i stwierdziwszy, że nikt jej jeszcze nie kupił, zabrałam ją ze sobą.
Czyli po krótce mówiąc przyszła (?) plastikowa mama znalazła u mnie dom tymczasowy, a po weekendzie trafi do nowej właścicielki ;)




Jej stan ogólnie był dobry, ale... włosy. Włosy. To. Dramat. Kruszą się i zwyczajnie rozłażą w rękach - dlatego zdecydowałam się na fotki w warunkach łazienkowych, gdzie kłaki łatwo dałyby się posprzątać. Ale widać, że mimo to poprzedni właściciel zdecydował się upiększyć pannę pięknym, kolorowym, nicianym warkoczem ;)

Próby identyfikacji wstępnie skończyły się na tych dwóch zdjęciach z Flickra: raz, dwa. Dopiero stara aukcja z eBaya pozwoliła mi poznać tożsamość pani mamuśki, a tak naprawdę Susan. Swoją drogą to dość popularne imię wśród klonikowych panien, czyż nie?

Jak to na "ciążową" lalkę przystało, ubrana nie wyróżnia się zbytnio, a wszystkie ciekawostki związane z jej budową ujawniają się dopiero po zdjęciu sukienki... Która jest notabene ładna, porządnie uszyta i jeśli nie należy do niej, to na pewno musi pochodzić od innej, być może podobnej, lali, a nie od domowej krawcowej, jak to czasem się zdarza.



Brzuszek ma formę wieczka zakładanego na zaczepy i z tego powodu Susan nie mogła mieć obrotowej talii. Pewnie to miało wpływ i na łączenie nóg w biodrach - jest dość dziwne, a kończynami trudno się porusza. Rozwiązanie dość nieporęczne w porównaniu do "wciskanego" brzuszka Steffi czy przypinanego na magnesy u Happy Family Midge, ale nie ma co się zanadto czepiać, wszak to produkt wczesnych lat 90., kiedy chyba dopiero rozpoczynano próby tworzenia lalek-przyszłych mam.



Zaś w środku czekała na mnie niespodzianka, gdyż...



... w środku był ten młody dżentelmen. Wydawało mi się, że Zuza została pozbawiona swojego potomka, ale na szczęście mocno się pomyliłam. Bobas jest cały z gumy, w porównaniu do maluchów od innych lalek tego typu jest dość duży, no i od razu widać płeć ;)



Buzię ma troszkę dziwną, ale ładną, jakby odrobinę przestraszoną. I cóż jej się dziwić, w końcu przy noworodku to tyle roboty jest... Doszłam do wniosku, że szkoda by było cykać jej fotki tylko na tle kafelek i umywalek, więc kilka ostatnich ujęć złapałam w miejscu, gdzie było więcej światła dziennego... co nie zmienia faktu, że i tak wyszły jak kartoflem rąbane. No cóż.




Wiem, że są miejsca, gdzie ciężarna lalka może budzić kontrowersje (patrzę na ciebie wymownie, Ameryko), ale ja tego nie rozumiem za żadną cholerę. W końcu w tak zwanym prawdziwym życiu kobiety bywają w ciąży, dzieci nie są głupie i wiedzą o tym, a plastikowe panny i tak w ramach zabaw zostają matkami, niezależnie od tego, czy są do tego "przystosowane", czy też nie - wiem to z własnego doświadczenia :P


A tak poza tym... Susan i jej maluch to naprawdę sympatyczna mała rodzinka i w sumie cieszę się, że trafi w odpowiedzialne ręce, które zapewne dadzą mamie reroot, a obojgu dużo miłości :)

P.S. Jak słusznie zauważył Mieszko, ta sukienka pochodzi z zestawu The Heart Family: Kiss and Cuddle (1986). To tłumaczy, dlaczego taka fajna. I dlaczego trochę za ciasna na Susan w biodrach ;)

P.S. 2 Okazuje się, że Susan jednak nie jest Susan - to Karen Mother-With-Baby z 1993 od firmy Raffoler. Oryginalnie posiadała kwiecistą sukienkę, akt urodzenia dla bobasa oraz dodatkowy, płaski brzuszek. Ciekawostką jest to, że bobaski były obojga płci i pakowano je losowo - jaki ci się trafił, odkrywałeś dopiero przy otwarciu maminego brzucha. Była też wersja ciemnoskóra, równie sympatyczna, o której można poczytać tutaj.

środa, 30 października 2013

Nowe zabawki Kelly

(Wprawdzie biorąc pod uwagę naszą szerokość geograficzną powinnam nazywać ją Shelly, ale uszzz, nie mogę się zdecydować na jedną wersję, bo obie ładne i pasują, to się próbuję trzymać oryginału.)

Napomknęłam pod koniec ostatniej notki o - oczywiście! - tajemniczej przesyłce. I po takim, a nie innym wstępie całą niespodziankę pewnie diabli wzięli, ale trudno. Jakiś nawet nie tydzień temu przyszła do mnie koperta od Privace, a w niej takie oto skarby:


Tak, ja wiem, że wy już się domyśliliście. Oto lwia część oryginalnych dodatków do Kelly New Baby Sister of Barbie! plus dwa wzięte z innego zestawu jako replacement oryginalnej butelki. Niestety, rozkoszny bobaskowy róż okazał się być ponad siły dla mojego aparatu, stąd sporo zdjęć mimo licznych prób wyszło w jakości kartoflanej, za co z góry przepraszam.
A teraz spróbujmy się nacieszyć detalami. Bo co stary dobry Mattel to stary dobry Mattel jednak...





Naprawdę, postarali się. Niby to takie drobiazgi, ktoś by mógł powiedzieć nawet, że popierdółki, a tu hyc, karuzelka ma te swoje małe kokardki i czubek w kształcie króliczka, a i uszata maskotka, gdy się jej bliżej przyjrzeć, okazuje się dzierżyć w łapkach marchewkę, która UŚMIECHA SIĘ.



Tylko szkoda, że tak trudno jest to uchwycić aparatem. Nawet, gdy do akcji wkraczają moje zmęczone jesienią palce. Tak czy siak, po obfotografowaniu nadeszła pora, aby ten komplecik sprezentować prawowitej właścicielce.


Zachwyt jak najbardziej zrozumiały ;) Tym bardziej, że pewnie jestem w tym względzie w mniejszości pośród zbieraczy, ale dla mnie lalka odarta z tego typu dodatków jest wprawdzie nadal fajna, piękna, itepe, ale jednak coś traci. Zwłaszcza, jeśli chodzi o egzemplarze widziane w moich ulubionych katalogach z dzieciństwa. Ostatnio rozczuliło mnie, gdy na Flickrze znalazłam fotkę akcesoriów dla bobasów od Babysitter Skipper.


Oczywiście mimo chęci sama sobie założyć tych rajstopek nie mogła... Ja sama też miałam trochę kłopotu - niestety z tego typu częściami stroju czas i eksploatacja nigdy nie obchodzą się zbyt łaskawie. I chociaż potem te buciki, z którymi Kelly kupiłam, nie chcą wejść na nóżki, to i tak laleczka wygląda uroczo.


Że już nie wspomnę o tym, jak słodko prezentuje się razem ze swoimi różowymi i mniej różowymi przedmiotami...





Teraz do odnalezienia pozostają już tylko buciki, łóżeczko, słoiczek, łyżeczka (z której pewnie zrezygnuję koniec końców, bo kto tak maleńkie coś dałby radę zachować) i śpioszki z króliczymi paputkami. Swoją drogą ktoś tu się uparł na motyw królika, z czego bardzom rada. Rudy Królik też pewnie się do tego przychyli. W końcu przeurocze zwierzę dla przeuroczej panny ;)


Kelly pewnie już gdzieś tam umknęła, aby pokazać swoje piękne prezenty wszystkim plastikowym siostrom, ciociom i wujkom, a ja ponownie dziękuję Privace. Zwłaszcza, że to nie pierwszy raz, kiedy za jej sprawą w moje łapki wpada coś z wishlisty - kto pamięta, jak trafiła do mnie pewna Barbara?
Dzięki raz jeszcze!