W pokoleniu wychowanym w latach 90. każdy w mniejszym lub większym stopniu jarał się kucykami Pony. No dobra, pewnie prawie każdy, ale nieważne. W ostatnich latach ta moda wróciła za sprawą szaleństwa na punkcie serii "My Little Pony: Friendship is Magic". Skądinąd dla mnie dość niezrozumiałego, bo ta kreskówka (przede wszystkim pod względem graficznym) jest w moim mniemaniu zaledwie marną popłuczyną po klasycznych animowanych kucach - dlatego mimo pewnego uroku powiązanych z nią zabawek pozostaję wierna oryginalnej serii i swoim starym konikom :)
Znakomita część mojej kolekcji to jednak nielicencjonowane figurki. Czyli bootlegi, krótko mówiąc. Ale w tamtych czasach to nie było aż takie ważne. Grunt, żeby był ładny, kolorowy i sympatyczny. Nieskromnie mówiąc każdy z tej grupki spełnia te wymagania :D
Koniki różni mnóstwo rzeczy, przede wszystkim wiek. Starsze mają już kołtunki zamiast grzyw, młodsze jeszcze pachną świeżym winylem. Kilka trafiło do mnie z drugiej ręki. Dwa są z plastiku, jeden z twardej gumy. A wszystkie były bardzo kochane i chętnie zapraszane do zabawy :)
Przedstawienie kilku z nich z osobna wypadałoby zacząć od weteranów. Ta trójeczka trafiła do mnie jako pierwsza - najpierw żółta mama z różową córcią, później zaś, bodaj jako prezent pod choinkę, granatowy kucyk, który z oczywistych względów musiał zostać tatą. Nie mogłam mieć wtedy więcej niż 4 lata. Małemu z czasem wyłysiało niemal zupełnie różowe pasmo z grzywy, a ostatni padł ofiarą moich pierwszych i dzięki bogom jedynych fryzjerskich zapędów. Przez lata skróconą grzywkę i niemal zupełnie wydziubany ogon próbowałam mu wynagrodzić mnóstwem uwagi i tytułem jedynego punka wśród moich kuców :D
Warto zwrócić uwagę na malowane kopytka mamy i córy - nie przypominam sobie takich u żadnego Pony, jakiego widziałam później, a trzeba przyznać, że widziałam ich sporo. Podobne u granatowego to niestety bardziej proteza i zmyślny patent mojego taty, zrobiony kiedy okazało się, że biedny kuń sam nie ustoi.
Ta różowa słodzina, która była prezentem na któryś Dzień Dziecka, ma kilka fajnych cech, które wyróżniały ją zawsze na tle reszty. Nie tylko najpokaźniejsze gabaryty i lekko nieproporcjonalnie dużą głowę, ale przede wszystkim róg, skrzydełka i loki. To było coś! :D Oczywiście, żeby było zabawnie, największy kucyk w grupie został za moich dziecinnych lat ustanowiony mamą najmniejszego kucyka, czyli...
... jednego ze słownie 3 Pony licencjonowanych przez Hasbro. Zdjęcie tego nie oddaje, ale niebieska farbka ma śliczny metaliczny błysk. Pamiętam, że w sklepie był też kucyk o odwrotnym schemacie kolorystycznym (różowa skórka, niebieska grzywka), ale niestety nigdy go nie kupiłam.
A tego dziubaska, podarowanego mi przez kuzynkę wraz z małym żółtym kucem w wakacje 1999, w gwarze lalkowej moglibyśmy nazwać 'klonikiem'. Ktoś tu ewidentnie wykorzystał projekt moldu używanego przez Hasbro dla tak zwanych 'baby ponies', wprowadzonych w trzecim roku produkcji figurek (1984-85). Zdjęcia można zobaczyć chociażby na świetnej stronie Ponyland Press i podobieństwo jest nie do zaprzeczenia, z malunkiem oka włącznie. Mimo burych barw i wątłych włosków zawsze miałam do niego słabość. Bo kto mógłby się oprzeć tej słodkiej mordce?
Przeglądając zdjęcia oryginalnych zabawek odkryłam, że to nie jedyny w moim zbiorze kucyk, który prezentuje bardzo mocne podobieństwo do kultowego pierwowzoru...
Duży kucyk jak się okazuje wzorowany był na 'Earth Ponies', zaprezentowanych podczas drugiego roku produkcji (1983-84). Niebieski jest wyraźnie, chociaż nie uderzająco podobny do 'Sweetheart Sisters Ponies' (siódmy rok, 1988-89). Tylko żółty jest taki "sam swój", chociaż w sumie diabli wiedzą... Jak widać na załączonym obrazku do zestawu poza typowymi dodatkami typu grzebyczki i takie tam (których nawet nie fotografowałam, bo są... no cóż, troszkę nudne) dołączono dwie spinki, w kształcie rajskiego ptaka i jednorożca, obie z rootowanymi ogonkami. Zdaje się, że ich kolory zawsze dopasowywano do kolorów mniejszych koników - pamiętam, że z racji zbliżających się urodzin młodszej ode mnie kuzynki kupiliśmy drugi taki komplet, z fioletową mamą, czerwoną większą córą i niebieską mniejszą, gdzie spinki odpowiadały barwami maluchom.
Swego czasu oryginalne Pony zagościły u nas w McDonaldzie... Ja się niestety jakoś nie załapałam, ale na szczęście mamy od lat w Jeleniej we wrześniu Jarmark Staroci, z którego co lepsze ujęcia już drugi rok prezentuję na blogu ;) Obie figureczki, plastikowe z rootowanym włosem i szlifowanymi kamyczkami wprawianymi w oczy, kupiłam w odstępstwie bodaj roku. Balon należy do ciemnoróżowego konika, jasnoróżowy przybył z zameczkiem pierwotnie należącym do widocznego na obrazku białego kuca. Dzięki innej świetnej kucykowej stronie, Dream Valley, okazuje się, że panie noszą imiona Sun Sparkle i Sweet Berry, zaś seria pochodzi z 1999 roku i znana jest głównie jako "duńska", bo w tamtejszych restauracjach zadebiutowała. Innej obrazki można znaleźć również na kucykowej Wiki.
Myślę, że warto też zwrócić uwagę na kilka kuców, których zabrakło na zbiorowej fotografii.
Ta dwójeczka wybitnie różni się od kolegów i koleżanek. Nie tylko wyglądem, ale i świetnymi dodatkami - duży ma plastikowe chomąto i koronę do założenia na róg, a oba - plastikowe, zdejmowalne siodła. Mamusia ma lepsze, bo z półprzezroczystymi skrzydełkami :D
Gdzieś mam jeszcze dwa małe koniki oparte na tym samym moldzie, co ten mały - niestety lub stety kupione, gdy byłam już dość dużą dziewczyną i w związku z czym nigdy nie odpakowane...
Podobnie zresztą jak te dwa, zupełnie nowe (mają po max 2 lata), z pudełkami otwartymi tylko raz czy dwa po to, żeby obmacać konika i zeżreć dołączone doń cukierki. Każdy na pewno widział takie kompleciki kiedyś w pobliskim spożywczaku ;) Co zabawne, żadnego nie kupiłam sama. Oba są od rodziców. Biały na Mikołajki, żółty... nie pomnę. I weź tu człowieku próbuj dorosnąć, kiedy w wieku 20 lat dostajesz od rodziny kucyki w prezencie! Ale nie, nie narzekam, mnie to nawet odpowiada :D