Nigdy nie ukrywałam, że prywatne i mocno nie na temat posty na okołolalkowych blogach mnie drażnią i dlatego u mnie takowych nigdy nie było, ale - jak to śpiewał niejaki Czesław Mozil - nawet zasady są zmienne. Chociaż jakby się tak zastanowić, w pewnym stopniu to będzie na temat. A w drugiej połowie wrzucę jakieś zdjęcia, żeby mieć czyste sumienie.
Pierwszy wpis w 2016 roku i pierwszy wpis od ponad trzech miesięcy. Sygnalizowałam coś niecoś poprzednim razem, że sporo się u mnie pozmieniało z niewesołych przyczyn, ale nie sądziłam wtedy jeszcze, że skutki tego będą aż tak dalekosiężne. I może na takim wyjaśnieniu poprzestańmy.
Tak lalkowanie, jak i szeroko pojęte, że tak to nazwę, "zabawkowe kronikarstwo" zeszły na wyjątkowo daleki plan. Ostatnie zdobycze pod postacią Kucyka Pony z 1 generacji i maskotki igrzysk zimowych z 1994 roku nadal leżą w takim stanie, w jakim zostały wyłowione z lumpeksowego kosza, zawinięte w foliowy worek i ukryte w którejś szafie. Od prawie pół roku wmawiam sobie, że niedługo się nimi zajmę. Długie się zrobiło to niedługo. Nie będę robić dramy, jakby mi się od takiej sytuacji miał zawalić świat, bo od takich pierdół świat się nie wali. Widocznie są ważniejsze rzeczy do załatwienia na ten moment. Jest taki brzydki, dorosły zwrot. "Zmiana priorytetów". Brzydki, ale prawdziwy.
Z rzadka czytuję blogi (i w dodatku nie komentuję, wybaczcie mi), z równie rzadka wędruję po Allegro. Nieco częściej siedzę na forach i Flickrze. Tylko, że nie mogę wyzbyć się wrażenia, że w jakimś stopniu przestałam pasować do lalkowego towarzystwa. To trochę zabawne. Wszelkie fandomy i inne środowiska hobbystyczne są świetną kryjówką na ciężkie czasy. Ale kiedy już uda Ci się wyjść na prostą i powrócić do stanu poprzedniego/ułożyć sobie wszystko na nowo, okazuje się, że przestajesz tam pasować. Ogólnie jest ciężko być umiarkowanym w takich okolicach, a w tego typu okolicznościach to staje się jeszcze bardziej skomplikowane. Nie chcę wyjść na ostatniego, jak to mawiał klasyk, sobka i niewdzięcznika i twierdzić, że niczego lalkowemu fandomowi nie zawdzięczam, bo jednak zawdzięczam sporo. Tyle, że nie czuję się już w nim zbyt dobrze. Nigdy nie potrafiłam identyfikować się z utyskiwaniem na brak artykułowanego ciałka u lalki przeznaczonej na rynek dziecięcy, biadoleniem nad "niewłaściwym" uzabawkowieniem jakiejś disneyowskiej księżniczki czy krucjatą przeciwko stereotypowi kolekcjonera najgoręcej prowadzoną przez tych, którzy są tego stereotypu najdokładniejszą ilustracją - ale teraz, z perspektywy moich ostatnich przejść, to wszystko stało się szczególnie... po prostu błahe.
Nie miejcie mi tego za złe.
To nie jest tak, że rzucam nagle moje wieloletnie hobby i znikam. Nadal pozostaję dostępna tam, gdzie do tej pory byłam. Pewnie gdy się trochę unormuję czasowo, to napiszę tutaj to i owo. Tylko zostawiam taką notkę, żeby nikt się nie dziwił, dlaczego blog obrasta kurzem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A teraz, zgodnie z obietnicą, łagodzące offtopowatość pierwszej części wpisu zdjęcia.
Zwykły, kellypodobny klonik przybrany w piękny strój ludowy. Laleczka wypatrzona na witrynie jeleniogórskiej Cepelii gdzieś w maju 2015. Czy raczej, jak to się parę lat temu szumnie i z angielska nazwali, na witrynie sklepu Folk & Art. Turyści i tak pytają o Cepelię.
Też z maja i też z Jeleniej, tym razem z witryny jednego z tych efemerycznych szmateksów, które niby oferują fajne ciuszki, ale głównie dziecięce i znikają maks po roku z mapy miasta. Jak widać, tutaj mieli też fajne zabawki. Świnka, mamut Maniek z "Epoki lodowcowej" i przypadkowo złapana w kadr na drugim zdjęciu lalka, zapewne porcelanka. Rozważałam zakup Mańka dla siostrzeńca ciotecznego, żeby miał do kompletu z już posiadanym legendarnym Wiewiórem, ale nie zdążyłam, bo urok słoniowatego trafił również do kogoś, kto był szybszy ode mnie.
A to coś, co młody już posiada. Uroczy, chodzący piesek na baterie. Charakterystyczna mordka trafnie zasugerowała mi, że to na bank jakaś zabawka z uniwersum Littlest Pet Shop i miałam rację - Littlest Pet Shop Walking Puppy Dog. Brązowy z zielonymi oczami. Tak, brzmię jak Kapitan Oczywistość, ale to wbrew pozorom nie jest takie jasne, bo jak wskazuje wujek Google psiak występuje w wielu wariantach kolorystycznych. Z niebieskimi oczami, ciemnobrązowy, biały w czarne łaty, biały w brązowe łaty... W głowie się może zakręcić. Tak czy siak rzecz niebywale sympatyczna! Siostrzeniec zdążył już wymyślić dla niego imię. Znajdek. I to, jak deklaruje, zupełnie sam.
I na koniec dwa z jego ogromnej kolekcji samochodów. Bo mały najbardziej lubi dwie rzeczy. Zwierzątka i auta. W wypadku ciężarówek i wywrotek, które sporo potrafią zmieścić "na pace", da się je nawet połączyć :D Autobus jest fajny, a auto strażackie po naciśnięciu guzika daje sygnały świetlne i dźwiękowe, jak na wóz służb ratunkowych przystało. My, dorośli, po którymś naciśnięciu dostajemy szału. Młody jest nieustająco zachwycony. I to jest chyba najważniejsze.