Bieżące tematy mi się skończyły, więc znowu wracam do wszelakich "odgrzebek". To znaczy tego wszystkiego, co fajne, zabawkowe albo lalkowe, a co znalazło się podczas sprzątania przed/po remoncie.
Dzisiaj kilka bardzo miłych i zupełnie niedużych dziewczynek.
Tego sympatycznego bobaska dostałam któregoś roku na Gwiazdkę. Nie mogłam mieć więcej niż 5 czy 6 lat. Z cyklu "mała rzecz, a cieszy". Bo ma ładne ubranko? Ma. Ma butelkę? Ma. Ma własny koszyczek, w którym można ją nosić? Ma. Dla mnie była w sam raz.
Zachowała się w całkiem dobrym stanie, nawet włoski się zbyt nie skołtuniły - pewnie głównie dlatego, że rzadko zdejmowałam czapeczkę. Tylko jeden z dwóch pomponów na końcach sznureczka od kombinezonu zwyczajnie się oskubał. Nie były zbyt dobrze zrobione.
Tego typu laleczki musiały być dość popularne w tym czasie. Młodsza kuzynka miała podobną, z tym, że ubraną na czerwono.
Te dwie panny są bardzo różne, bynajmniej nie ze względu tylko na wygląd. Po prostu każda pojawiła się u mnie w całkiem inny sposób. Blondyneczkę dostałam razem z paroma innymi drobiazgami od mamy kolegi z podwórka. Pewnie była zabawką jego starszej siostry, bo jego samego o posiadanie takich artefaktów nie posądzam :P Malutka, słodziutka i... zupełnie nieruchawa. Ma wyraźne linie w miejscach, gdzie jej inne koleżanki mają "zawiasy", ale ona ich nie posiada. Piracka forma odlewnicza robiona na całym tułowiu ewentualnej oryginalnej lalki? Kto wie. Włoski wyglądające jak krzywo wszyte i buzię ciemniejszą nieco od ciałka miała od początku. Co nie zmienia to faktu, że to bardzo sympatyczna maleńka istotka. Brak przyodziewku szybko rozwiązała rodzina - mama dała skrawek starej poszewki i agrafkę na pieluszkę, zaś babcia zrobiła na drutach mały kubraczek przy okazji dziergania czegoś większego, gdy pilnowała mnie podczas przechodzenia przeze mnie którejś z tych nieznośnych dziecięcych chorób.
Druga panienka trafiła do mnie całkiem nowa, znowu pewnie na prezent. Wychodzi na to, że spora część moich dziecinnych zbiorów pochodzi z podarków od rodziny i znajomych :P Już normalnie artykułowana, z uroczo wymoldowanymi łapkami (kto zauważył te dołeczki na pierwszym zdjęciu?). Ma też sympatyczne ubranko, ale nie dajcie się zwieść pozorom - bluza i spodenki są zszyte razem, tworząc coś na kształt kombinezoniku. A szeleczki pozostawione luźne. Ot tak, dla czynienia pozorów chyba.
Nie jest zbytnio sterana głównie dlatego, że wpadła mi w ręce, gdy byłam już w nieco starszym wieku. Pewnie coś koło 6 lat, mniej więcej w tym samym okresie, kiedy dostałam pierwszą laleczkę z tego wpisu. Uchowało mi się pudełko od niej. Głównie dlatego, że łatwo się ją w nim przechowywało, a wysuwana tekturka (której nie widać na zdjęciu poniżej) robiła za świetne łóżeczko.
Gdy lala jest w środku, wgniecenie na "szybce" nie rzuca się aż tak w oczy :P Z opakowania pewnie wzięło się tej imię dla tej panny - pamiętam, że ochrzciłam ją Zuzią. I pamiętam też, że z jakiegoś powodu bardzo często łączyłam ją w zabawach z inną laleczką, a mianowicie z rowerzystką Paulinką z tego wpisu. Może z powodu podobnego uczesania? Tak czy siak swego czasu dziewczynki jako jedne z nielicznych u mnie doczekały się własnego pokoiku. Urządzony na jednej z półek, z materacem uszytym przez mamę z jakichś skrawków, lampą z rolki po papierze toaletowym i podstawek do doniczek, stołem z pudełka po lodach bodaj i nawet radyjkiem z... młynka do pieprzu. Człowiek nie miał mebelków, ale za to miał fantazję :D Trzeba było go zlikwidować, kiedy półka zaczęła być potrzebna do innych celów. Być może na moich starych zdjęciach gdzieś jest widoczny w tle. Musiałabym te całe sterty fotek kiedyś przejrzeć. Sporo różnych zabawek czasem się na nich przypałętywało.
A ten maluszek to już czasy zdecydowanie późniejsze, gdzieś pewnie koniec podstawówki. Zobaczyłam cały rządek takich w pobliskim kiosku i poczułam, że po prostu muszę jednego mieć :D Wybrałam tego ze względu na kolor i wzorek wyprawki, bo były różne. Muszę przyznać, że jak na zabawkę "kioskową" uszyto ją z całkiem dobrego materiału. Składa się w sumie z czterech części - becik, poduszeczka, śpiochy i czapeczka. Lala podobna trochę do małej blondyneczki, bo też pozbawiona artykulacji, ale mimo tego małego "feleru" równie słodka.
Swoją drogą jeśli ktoś jeszcze pamięta wpis o ręcznie robionych lalkach, które kiedyś tam wydziergałam, to pewnie się domyśla, jakiegoż to bobaska przybraną mamą została duża lniana kukiełka z malowaną buzią ;) Niby z dwóch różnych bajek, ale sympatycznie wyglądają razem. Muszę kiedyś je znów wyciągnąć z pudła i cyknąć im parę zdjęć.
Każda inne, wszystkie urocze. Niby każda dziewczynka w tamtym czasie takie miała - ale i tak dawały kupę radochy wszystkim małym właścicielkom :)