niedziela, 6 sierpnia 2023

W.I.T.C.H. Hay Lin (Giochi Preziosi)

Od dłuższego czasu lalkami zajmuję się już niemal tylko teoretycznie, ale jeśli wpadnie mi w ręce ciekawy egzemplarz...

Tak stało się prawie 3 lata temu, kiedy na wyprzedaży garażowej w worku zabawek wypatrzyłam znajomą buzię. Hay Lin z uniwersum W.I.T.C.H. W wieku nastoletnim uwielbiałam te komiksy, marzyłam też o lalkach, ale były mało dostępne i kosztowne. A tu taka niespodzianka!

Zabawki bazujące na komiksach o pięciu czarodziejkach zasadniczo produkowała włoska firma Giochi Preziosi i takoż od nich pochodzi moja lalka. Niestety kolejnych serii było mnóstwo, w dodatku bez jakichś konkretnych nazw, toteż trudno mi sprecyzować "fabryczną" nazwę w tym wypadku. Na pewno to jeden z wcześniejszych modeli, na co może wskazywać breloczkowy karabińczyk - ale nie najwcześniejszych, gdyż... Cóż, spójrzcie sami.

 


Zdjęcia pożyczone z internetu.



Giochi Preziosi wypuściło aż dwie Hay Lin w takim samym stroj. Jedną z bardziej komiksową buzią, drugą z bardziej dorosło-lalkową. Mi wpadła w łapki ta druga, w moim przekonaniu późniejsza - bo pamiętam jeszcze z czasów "fanowania" promocję pierwszych lalek z W.I.T.C.H.a i miały one te bardziej przerysowane twarze. Na pewno niewątpliwą zaletą było ubranie panien w stroje, które ich protoplastki kanonicznie nosiły w komiksach.

 

No porównajcie sami.


 

Mojej lalce - przytachanej do domu razem z innymi nostalgicznymi artefaktami - niestety brakowało gogli, getrów i butów, miała poczochrane do bólu włosy, ale poza tym była w ogólnie nie najgorszej kondycji. 




Szybciutko musiałam sobie - nomen omen - odświeżyć zapomnianą już sztukę "odszczurzania" lalek. Na moim skromnym panieńskim gospodarstwie z racji niedoboru miejsca odczuwam pewne braki w środkach czy naczyniach, ale na szczęście miskę do namaczania świetnie zastąpił zwykły kubas z Ikei.

 




Ubranka były w stanie ogólnie dobrym, całkiem porządnie wykonane i przyjemne w dotyku. Sznureczki od topu wprawdzie potem okazały się dość upierdliwe w użytkowaniu, torebka to atrapka, a skądinąd sympatyczna bluza jest u dołu zszyta na stałe, ale... cóż, widać takie są koszty podobieństwa do pierwowzoru.

 




Niestety przy myciu wyszło parę felerów samej lalki, których początkowo nie zauważyłam. Uszkodzony nos i ślady ugryzień na nogach. Oczywiście to nie zmienia faktu, że nadal mi się podoba - wszak spełniam nią marzenie z lat dziecinnych! - ale ludzie, na litość boską, szanujcie te zabawki chociaż trochę.

Trochę kłopotów sprawiło włosie. Nie jest, niestety, najlepszej jakości i szczerze się obawiałam, że przy czesaniu niechcący te kłaczki powyrywam. Na szczęście udało mi się je nie tylko opanować, ale i jako tako przywrócić małej Hay Lin oryginalne uczesanie. Z czasów nieudanych prób uzyskania pierwotnej fryzury u innej lalki zostało mi sporo różowej wstążki, bardzo podobnej do tej, którą panna powinna mieć.

 

 

A taki był efekt końcowy, chyba zadowalający. Hay Lin - jak chyba wszystkie "karabińczykowe" lalki z W.I.T.C.H. - jest drobna, dużo mniejsza od Barbie, ale może przez to taka urocza. W latach młodości marzyłam bardziej o Irmie czy Taranee (dwóch ulubionych postaciach, poza tym ta druga miała przepiękny projekt postaci), ale chyba nie ma na co narzekać. Zwłaszcza, że W.I.T.C.H.owe lalki w stanie nieprzeżutym obecnie na rynku wtórnym kosztują majątek, a tę lekko tylko przeoraną pannę zdobyłam za parę złotych...