niedziela, 29 września 2013

Krysia i Marek

Z jednej strony nadciąga nowy rok akademicki, tym samym powrót na uniwersytet ksywa dom wariatów i same problemy z tym związane, więc chodzę ciągle wkurzona. Z drugiej - nie wiadomo, jak i kiedy, za sprawą różnych przychylnych zbiegów okoliczności w przeciągu nieco ponad miesiąca moja mała kolekcja nieprzyzwoicie się wręcz rozrosła. Do momentu, gdy opublikowałam poprzednią notkę, były to trzy lalki. Teraz już... pięć.
Chciałabym się pochwalić nowymi nabytkami jak najszybciej, więc proszę o wybaczenie mi zdjęć - jak to ktoś na lalkowym forum ujął - robionych kartoflem i w dodatku po raz kolejny na mało wdzięcznym tle okna i parapetu ;)

Wkrótce po dwóch Czarodziejkach z Księżyca przyszła do mnie druga z oczekiwanych przesyłek. A w niej pierwsza czekoladowa piękność w moim zbiorze - Sparkle Beach Christie z 1995 roku.


Wprawdzie od początków mojego 'lalkowania' marzyła mi się któraś panna z headmoldem Christie 1985 (czy tam 1987, nigdy nie pamiętam, która data jest poprawna) , ale gdy natrafiłam na okazję kupienia tej wersji Krysi - nie dość, że jedynej obdarzonej w latach 90. buzią Shani, to jeszcze z serii, z której pochodzi moja jedyna mattelowska lalka z dzieciństwa i w dodatku w atrakcyjnej cenie - postanowiłam się szarpnąć. I nie żałuję. Lala jest śliczna, w dobrej kondycji i w kompletnym stroju. Tylko włosy wymagają ułożenia, bo się trochę rozczochrały, a sznureczek od stanika mocno się przetarł i trzyma się na agrafce, co może czyjeś uważne oko dostrzeże na zdjęciach. Zachwyca mnie, że zachował się nawet błyszczący pasek-bransoletka, bo teoretycznie to on i naszyjnik powinny posypać się jako pierwsze. Ba - nawet gumka pod kolor kostiumu ciągle jest we włosach! Dlatego trochę się boję gmerać we fryzurze, bo a nuż się okaże, że jednak z wiekiem sparciała albo coś...
Tak poza tym byłam zaskoczona, że w przeciwieństwie do Skipper Christie nie ma ani płaskich stóp ani rąk odchylanych na boki. Czyżby te dwie cechy w 'plażowych' modelach Basiek przysługiwały tylko małej siostrzyczce?
(Małej siostrzyczce, której zresztą muszę zafundować jakąś sesyjkę z ciemnoskórą ciotką. Coś czuję, że będą wdzięcznie wyglądać razem!)



Drugi z moich nowych nabytków był totalnym zaskoczeniem. Aktualnie w Jeleniej Górze odbywa się jak w każdy ostatni weekend września Jarmark Staroci i Osobliwości, który od zawsze jest dla mieszkańców miasta takim totalnym 'must-see', bo taka okazja, żeby pooglądać tyle wspaniałych przedmiotów nie zdarza się często. To dokładnie ta sama impreza, z której zdjęcia publikowałam i rok temu i dwa lata temu (wszystkie do znalezienia pod tym tagiem)... i pewnie z tegorocznego też jakieś fotki przyniosę ;) Póki co pierwszego dnia ograniczyłam się z racji późnej pory niosącej jesienny chłód do przejścia głównym traktem naszej starówki i oglądnięcia tego, co będzie tam. Nie dotarłam jeszcze jakoś bardzo daleko, gdy rzuciło mi się w oczy malutkie stoisko, gdzie grupka dziewczyn sprzedawała swoje stare zabawki, przy okazji zabijając czas żartami. Przed sobą miały rządek fashion dolls, gdzie wypatrzyłam jedną Steffi Love nowszego typu i jakąś pannę zbliżoną nieco do Fashion Corner, ale moją uwagę przyciągnęła lalka, którą jedna z młodych sprzedawczyń trzymała w ręce...
5 minut później byłam już szczęśliwą właścicielką Marca, partnera Kariny firmy Busch :)



Teoretycznie lalkowi panowie mnie nie interesują, bo zazwyczaj jacyś tacy dziwni, mdli... W praktyce jest dwóch takich, których chciałabym mieć. Jeden to Rio z serii Jem and the Holograms, drugi to Marc właśnie. Jak widać wpakowany w kombinezon Winter Sports Kena (1994) - rozciągnięty aż do dziur na końcach nogawek i jakąś niewielką dziurą na szwie przy rękawie, ale poza tym w całkiem ładnym stanie. Rootowane włosy niestety przypominają materiał na dredy, głowa prawdopodobnie od leżenia gdzieś lekko się odkształciła, a malunek twarzy został lekko 'podrasowany', ale Mareczek właśnie leci do kąpieli ze spa i mam nadzieję, że po zabiegach dojdzie do siebie.



Pierwszy pan pośród moich lal po zdjęciu w sumie całkiem twarzowego ciucha okazał się być całkiem konkretnie zbudowanym facetem. Ładnie zarysowany kształt klatki piersiowej, rąk (które ciągle dają radę się zgiąć) ze świetnymi dłońmi, pleców z wyraźnie zaznaczonymi łydkami... Ba, jest nawet pępek i widoczne obojczyki. Niby Keny też tak mają, ale u Marca to wszystko wygląda jakoś fajniej.


Ten znak, chociaż umiejscowiony dosyć niewdzięcznie, rozwiał wszystkie moje wątpliwości ;) Poza tym kolega ma sygnaturę 'Made in China' na plecach. Z tyłu głowy absolutne nic.


Może i Marc nie wygląda na okładkowego przystojniaka, ale ma fajną, swojską, sympatyczną mordkę, która dodaje mu wyrazu. Dlatego u mnie zagrzeje miejsce na stałe ;)
Ale teraz to już naprawdę muszę się wstrzymać z takim zakupowym szaleństwem. Jeśli już, to najwyżej ubranka i dodatki, bo w wypadku tych rzeczy cierpię na wieczny niedobór. I tak ostatnio musiałam się nagimnastykować o więcej miejsca na lalki przy okazji pojawienia się Sailorek, a i tak Ballerina i Zoe dekują się gdzieś po szafach...
Zreeeesztą. Wystarczy, że na hasło, że "Przydałoby się teraz kupić Marcowi jakąś Karinkę" moja mama zareagowała przerażonym spojrzeniem i ripostą: "Boże, nie" xD

piątek, 20 września 2013

Usagi i... Usagi?

Zgodnie z tym, co wspomniałam w poprzedniej notce, wpadłam po południu na pocztę, coby odebrać moją tajemniczą, zawizowaną przesyłkę. Tajemniczą, bo spodziewałam się w najbliższym czasie dwóch różnych. Rzut oka na adres nadawcy i już wiedziałam, że to ta z nich, której się spodziewałam już od pewnego czasu i że... właśnie moja skromna kolekcja powiększyła się nie o jedną, ale o dwie nowe panny.


Rudy Królik uznała, że te laleczki - obie przedstawiające główną bohaterkę kultowej "Sailor Moon" aka "Czarodziejki z Księżyca" - mimo sympatii do anime nie bardzo ją kręcą i postanowiła puścić je w świat. "Świat" oznaczał w tym wypadku mnie. Wszak nie bez powodu człowiek wstawił sobie na blogu w widocznym miejscu wishlistę, a w niej dużymi literami "wszelkie lalki z Sailor Moon chętnie przyjmę" ;D Tak dziewczyny prezentowały się u poprzedniej właścicielki, która je ogarnęła i wystylizowała, a jak wyglądają u mnie, zobaczycie za chwilę. Na fotkach nienajlepszej jakości, ale wybaczcie - cieszę się nimi jak dziecko. Trudno mi się chyba dziwić. Właśnie dzieckiem będąc marzyłam o takiej lalce, ale ze względów finansowych rodzice nigdy nie mogli sobie pozwolić na kupienie mi którejś. No to sobie teraz odbijam.




O ile identyfikacja pierwszej nie sprawiła mi żadnego problemu - to lala niemieckiej firmy Igel, której egzemplarze ma kilku zaprzyjaźnionych zbieraczy - o tyle druga zadała mi bobu. Wygląda na to, że jest składaczkiem z główki japońskiej lalki od Bandai (tudzież jej klona) i niezidentyfikowanego ciałka pseudobaśkowego, bo nie znalazłam w Internecie zdjęć żadnej plastikowej Sailorki, która miałaby tak zgięte w łokciach ręce. Stąd też różnica w kolorze pomiędzy głową a resztą. Obie straszą pozostałościami po diademach w formie dziur w czole, z tym, że druga ma je mniejsze, wyżej umieszczone i idealnie zakryte gęstą grzywką. Ogólnie jestem wręcz zachwycona stanem włosów obydwu. Słyszałam sporo, zwłaszcza w przypadku igelowskiej, że ze względu na kiepski materiał potrafią się mocno kołtunić i niszczyć. A tak to tylko grzywka pierwszej trochę straszy póki co.



Mimo wszystko uważam, że mają swój urok i po paru zabiegach, których wymagają ze względu na swoje "zleżenie" będą ozdobą zarówno mojego zbioru lalek, jak i kolekcji sailorkowych gadżetów, które nadal posiadam i którymi się szczycę jako stara Moonie :D
Chociaż muszę cichutko przyznać, że buzia drugiej urzeka mnie zdecydowanie bardziej.


Zdaje się, że marynarski mundurek Niemki to trochę tylko 'podpicowany' oryginalny strój, włącznie z takim słodkim detalem jak mikroskopijna broszka bodaj z serii R:


Oczywiście Rudy Królik zadbała, aby i składaczkowej nie było smutno, więc ma swoją, 'ekonomiczną' wersję:


Ogólnie cały jej customowy strój inspirowany jest sekwencją transformacji z pierwszej serii i chociaż wygląda bardzo ładnie, to obawiałam się, czy tasiemka i klej nie weżrą się z czasem w plastik, który - nie oszukujmy się - szałowej jakości nie jest. Ale teraz, gdy wiem, że to ciałko nie jest oryginalne, zastanawiam się nad poszukaniem jej nowego i zostawieniu tego tak, jak jest.

Aha, trzeba też wspomnieć o czymś jeszcze - dwie Usy nie przyjechały w kopercie same.



Dostałam jeszcze przesympatyczny dodatek w formie sailorkowych breloczków. Może trochę są 'ściorane' przez czas, ale to sailorkowe breloczki, w dodatku okropnie urocze. Mój wewnętrzny dzieciak ucieszył się jak dawno się nie cieszył i do tej pory lekko nie ogarnia. Mam sailorkowe lale. MAM SAILORKOWE LALE, O MATKO BOSKA.

Wielkie "dziękuję", Rudy Króliku! :)

czwartek, 19 września 2013

Ballerina odświeżona

Trochę czasu minęło, od kiedy pewna zmęczona życiem Ballerina Barbie z 1976 roku wpadła w moje ręce. Odświeżanie jej przeciągało się odrobinę przez moje lenistwo, ale i dlatego, że niestety brudne kołtuny w 37-letnich włosach to zbyt skomplikowany przeciwnik do zeksterminowania za pierwszym razem. A jak już pannę ogarnęłam, to słoneczna pogoda za oknem powiedziała: "Na razie, spadam" i robienie ładnych zdjęć zrobiło się problematyczne... Ale do rzeczy!

Jak Baśka wyglądała przed, widać na fotkach dołączonych do poprzedniego wpisu na jej temat. Jak się prezentowała podczas kolejnego spa, macie poniżej ;)





Tym razem postanowiłam podążać - względnie wiernie - za tutorialem Rudego Królika. I opłaciło się, bo chociaż czupryny lalki do stanu idealnego doprowadzić się nie da, to efekt był mega.
Panie i panowie, przed wami baletnica czysta, świeża i pachnąca ;)



Z braku sensowniejszych ciuchów tymczasowo przyodziałam ją w jedno z wesołych, koślawych ubranek wydzierganych dawno temu i swego czasu pokazywanych na blogu. Wprawdzie do baletowych piruetów się taka sukienka nie nadaje, ale fajnie wygląda i ładnie komponuje się z białą wstążką, której użyłam do zrobienia Barbie fryzurki zbliżonej do oryginalnej.


Zostały jeszcze do ogarnięcia plamy na nóżkach, które zamierzam za niedługo potraktować metodą "na masło" albo czymś w tym stylu (biorąc pod uwagę, że przegapiłam lato, to zostaje chyba tylko wersja z maścią Benzacne...) i sukienka w stylu oryginalnej, którą kiedyś na pewno uszyję (yyy, ma ktoś wykrój body na ciałko TNT?). Ale i nawet bez tego wszystkiego laleczka nadal mnie urzeka :)
Dlatego na koniec garść fotek za śladami eksperymentowania z aparatem - niby człowiek ma go już od 4 lat, ale ciągle się uczy... Tak czy siak ta Basia to wdzięczna modelka, nawet ze swoimi łapkami pływaczki ;)






P.S. Wczoraj coś mnie podkusiło, żeby spędzić spory kawał popołudnia poza domem, a gdy wróciłam, zgodnie z moimi przewidywaniami zastałam w skrzynce awizo. Wprawdzie nie jestem pewna, który z oczekiwanych nowych nabytków przyniosę do domu (taki żart losu - długi czas nic się nie dzieje, a potem wszystko wpada do mnie na raz), ale bądźcie pewni, że bankowo coś przyniosę ;)

poniedziałek, 9 września 2013

Zabawki na starych fotografiach

Wakacje mi się kończą, lato też, a ja dochodzę do wniosku, że z moich szumnych planów - także tych związanych z blogiem - mało co wyszło. Ale dobra, udajmy, że nic się nie stało, a z braku świeżynek mało powrót do przeszłości. I więcej obrazków niż tekstu.

To mniejsze lub większe kawałki z fotek wygrzebanych z rodzinnych albumów. Do swoich dobrnę pewnie później, więc póki co zabawki, którymi zajmowali sobie czas krewni i znajomi... niekoniecznie królika.







Tak na marginesie, to mam cichą nadzieję, że nikt z mojej rodziny tutaj nie zagląda i nie rozpozna swojej fotki... Dla czystości sumienia specjalnie ucinałam/zamazywałam twarze :P

Jeśli chodzi o jakieś osobiste komentarze, to poznaję plastikową kaczkę z kaczątkami z czwartego zdjęcia (druga półka od dołu po lewej), bo sama miałam podobną. A może tą samą? Była jedną z zabawek "odziedziczonych" po starszych kuzynach, ale czy akurat po tych, to nie pamiętam - bo i nawet nie wiem, czy ta fotografia nie była robiona w przedszkolu czy gdzieś w ten deseń. Tak czy siak... są dwie opcje. Albo jest w piwnicy - na co bardzo liczę - albo poszła w obce łapy. Cóż. Trzeba będzie sprawdzić.