środa, 14 listopada 2012

Lego Belville - 5845 Dolphin Show (1998)

I tak powoli, powolutku doszliśmy do ostatniego zestawu, który wygrzebałam z czeluści szaf podczas ostatnich porządków czy cóż to tam było... Last, but not least, jak to mawiają, bo jest to największe pudło Lego, jakie kiedykolwiek posiadałam :D


Nie pamiętam już okoliczności, w jakich dostałam ten komplet, ale to był naprawdę syty i nieoczekiwany prezent. Tata zarobił jakąś ekstra kasę? Chyba tak. W każdym bądź razie było wielkie OJEZU, bo "TAKIE DUŻE KLOCKI". Zaiste, duże.


A po rozpakowaniu jeszcze więcej frajdy. Tyle elementów! Piękna palma o wyginającym się pniu. Gruby klocek-podstawa, którego wcześniej nie miałam. Jeśli już, to gdzieś trzy razy mniejsze. O ile okazja, z jakiej to wszystko dostałam, zatarła mi się w pamięci, o tyle doskonale przypominam sobie, że tego samego dnia oboje rodzice wychodzili na jakieś zebranie i zostawili mnie pod opieką babci, która przywiozła ze sobą moją młodszą kuzynkę. Błysk zazdrości w jej oczach... bezcenne :D


Po raz pierwszy miałam wtedy w łapkach figurkę z warkoczykiem. Wprawdzie - co widać na załączonym obrazku - standardowa opaska nie bardzo chce przylegać do takiej fryzurki, ale po równiutko przyklepanych czuprynkach poprzedniczek to było coś nowego. Dostała na imię Emma, nie mam pojęcia, dlaczego. Jedyna Emmy, jakie mogłam znać mając te osiem lat, to Emma ze Spice Girls i Emma szczur teatralny z "Muminków". A ona ni cholery nie jest podobna do żadnej.
Poza klasycznym zestawem kokardek i opaski panienka dostała bardzo ładną spódniczkę, która świetnie pasuje do malowanego topu z delfinkiem. Wszak urok Belvilli polegał także na tym, że niemal zawsze miały jakiś materiałowy dodatek - czy to spódniczkę, czy to koc, czy to coś zupełnie innego. W tym wypadku mamy jeszcze ręcznik, który z biegiem zabaw troszkę zszarzał, ale nadal jest bardzo mięciutki i miły w dotyku.



Poza dziewczynką ważne były również zwierzątka. Figurek zwierzątek w Lego nigdy dość i założę się, że każdy, kto kiedykolwiek te klocki za młodu zbierał, powie wam to samo. A tu było ich tak dużo! I chociaż wszystkie były czymś absolutnie wspaniałym i jakże egzotycznym, to największą ekscytację budził biały delfin. Bo biały. Chociaż oba fajne - spójrzcie tylko na te wesołe mordki!



Zgodnie z nazwą, mamy tu również akcesoria do tresury delfinów, z których najciekawsze jest oczywiście kółeczko, chociaż chorągiewka też jest bardzo sympatyczna (przyjrzeliście się temu wzorkowi?). A żeby się naszej pannie nie nudziło - klocki do złożenia całkiem fajnej motorówki. I kamizelkę. Coby się przypadkiem nie utopiła ;)



Wielość i różnorodność elementów daje duże pole do popisu i zabawy. U mnie trampolina i motorówka dość często zmieniały się w wysokie łóżko z drabinką albo długi pomost, w zależności od humoru. A gdy włączały się pozostałe belvillowe dziewczątka, i te wcześniejsze, i potem te późniejsze... Oj, to dopiero się działo! Bo dlaczegóżby bajkowa księżniczka nie miałaby pojechać na wakacje nad morze?

Podobnie jak mój drugi plażowy zestaw, ten również posiada uroczą obrazkową instrukcję. Z tym, że o wiele grubszą, w formie książeczki. W końcu tu jest o wiele więcej do złożenia! ;)




Ta druga, po prawej, to z kolei katalożek ze zdjęciami wszystkich dostępnych wówczas kompletów serii Belville. Wśród nich można znaleźć cztery inne, które mam, w tym moje trzy pierwsze, które gdzieś na pewno w domu są i które kiedyś - też na pewno - znajdę i pokażę :)





No i jakby to ująć... To chyba z klocków będzie na razie na tyle. Fajnie było je odgrzebać po paru ładnych latach i przekonać się, że Lego odwaliło kawał dobrej roboty - nadal można nimi się świetnie bawić. Czy to samo będzie można kiedyś powiedzieć o tych obecnych? No cóż. Czas pokaże. A na dobre zakończenie jeszcze jedno zdjęcie sympatycznej Emmy znad belvillowego morza ;)