czwartek, 28 czerwca 2012

Laleczki z półeczki

Dziś wpis znajdowo-wspomnieniowy. Znajdowy, bo zdjęcia znalezione przypadkiem na jakiejś płycie. Wspomnieniowy, bo w zasadzie wszystkie lale starszawe są, to znaczy nabyte/otrzymane nie później jak jakieś 10 lat temu.


Poznajcie gromadkę, która w przeciwieństwie do większości mojej dziecięcej kolekcji z różnych względów miast leżeć w pudłach stoi na widoku, w przeszklonej szafce. Którą w dodatku sprząta się częściej niż inne, toteż regularnie zdarza mi się je oglądać :D

Zacznijmy może, tak trochę na przekór, od prawej, czyli od najstarszej lalki. Otrzymana z okazji Dnia Dziecka w przedszkolu, pewnie coś koło 1995 roku. Ochrzczona Pauliną. Wmoldowane butki, zaś rączki w formie piąstek z otworkami, w które wkłada się uchwyty kierownicy. Bo ten rowerek jeździ. Sam. Tylne kółka mają silniczek "wsteczny", tzn. cofamy i puszczamy, a pojedzie. Dlatego też lala jest najbardziej "sterana" ze wszystkich, a i rowerek po kontuzji, czytaj urwało się całe przednie koło :D Dziękować bogom, że miało się zawsze w domu ojca-złotą rączkę, który znakomitą większość uszkodzonych zabawek potrafił nareperować.

Kolejna laleczka jest z tych raczej 'niebawionych'. Tzn. dostałam ją będąc już w wieku, kiedy zabawek aż tak się nie eksploatuje. Wygrałam ją pod koniec podstawówki na szkolnej loterii. Nie żałowałam. Jest urocza, całe ubranko ma uszyte z plastikowej tkaniny, a na nogach kaloszki - idealnie na deszcz.

Blondynek w paseczkach (a może blondynka? Lalki o niepewnej płci zawsze mianowałam dziewczynkami) również pochodzi z tego okresu. Istniała wtedy jeszcze w moim rodzinnym mieście kawiarnia-lodziarnia, serwująca dość wyrafinowane i atrakcyjne dla dzieciaków desery. Wśród nich był taki, który nazywał się "Zuzia" - dobry i w dodatku dodawali do niego lalę. Tą kelner specjalnie dla mnie musiał zdjąć z ekspozycji, bo pierwotnie otrzymałam klona Barbie, zdecydowanie mniej atrakcyjnego :D Jest urocza, chociaż jeśli dobrze pamiętam włosy ma z niezbyt szałowego materiału, a i ubranko z domieszką czegoś sztucznego.

... A tej pani nie dajcie się zwieść. To nie lalka. To skarbonka :D Prezent od kuzyna na któreś urodziny. Trzyma się razem z lalkami, bo podobna.

Rudzielec w czerwonych butkach to kolejna zdobycz z podstawówkowej loterii. Bardzo wdzięczna skądinąd. Nazwana Różą, po jednej z koleżanek, która była uderzająco wręcz do niej podobna. Koleżanka z wiekiem się zmieniła, lalka została jak była.


Ciałko z widocznie niefajnego plastiku, ale ta twarzyczka! Te oczka! I sukienka milusia. Miś nie należał do kompletu. To gumka do mazania, też pewnie gdzieś wygrany, a że sumienie nigdy nie pozwalało mi na używanie takich finezyjnych gumek, kończyły jako zabawki zabawek czy coś w tym stylu...

A Tię opisywałam już kiedyś szerzej, więc odsyłam tutaj :)

Lalek w tym stylu miałam więcej. Jak każda chyba dziewczynka z mojego pokolenia. Niedrogie, do dostania w kiosku czy w pierwszym lepszym sklepie. Lepsze i gorsze, ładniejsze i brzydsze, wszystkie cholernie kochane :D Czasem jeszcze widuję podobne to i ówdzie, ale jednak czegoś im brakuje... A może już wyleciałam z deka poza target. Kto wie, kto wie.

Może ktoś miał takie same? Bo że podobne, to dam sobie rękę uciąć, ale może identyczne? Byłoby... zabawnie :)