czwartek, 8 maja 2014

Blossom Beauty Barbie (1996)

Nigdy nie sądziłam, że można zatęsknić za odszczurzaniem zabawek. A jednak. Ostatnio zajrzałam do ulubionego - również ze względów lalkowych - miejscowego lumpeksu, żeby wrócić z kupioną za niespełna 2 czy 3 złote Superstarką.
Panna, wyłowiona z kosza pełnego pluszaków, Steffek i okazjonalnych współczesnych Basiek (brak ruchomości w pasie, fuuuu), wyglądała tak:




Głowa wciśnięta na szyję w stylu "byczy karczek", na tejże głowie wesoły długi blond kołtun, na dłoni dziura po pierścionku, zaś na biodrach jako spódniczka założone coś, co po zdjęciu z trudem okazało się być stroikiem do świecy komunijnej. Czego to ludzie nie wymyślą.
Oczywiście widząc, jak się sprawy mają w okolicach karku, jeszcze w lumpie dyskretnie obadałam, co tam się stało, coby nie kupować kota w worku, ewentualnie czegoś, czego ni cholery sama nie naprawię.



W środku zastałam nadłamaną szyję i zaczep do wyciągnięcia z odchłani głowy. Szczęśliwie nie dość, że się udało po dłuższej chwili babrania się z pęsetą, to jeszcze okazało się, że mimo ubytku w plastiku po umieszczeniu elementu w pierwotnej pozycji ten trzyma się dobrze i nie wypada. Czyli jest lepiej, niż myślałam. Teraz tylko zastanawiam się, czym uzupełnić brak, żeby było idealnie.


A potem oczywiście spa. Łepek oddzielony od ciała był w tym wypadku sporym ułatwieniem i zaletą. Samo ciałko na szczęście nie wymagało większych zabiegów higienicznych poza zwykłym myciem. No i tradycyjne drobinki brokatu na nogach. Dlaczego każda gumowonożna lalka z lumpeksu zawsze, ale to ZAWSZE tak ma?
Tak czy owak, po wszystkim panna prezentuje się o wiele sympatyczniej.




Włosy po zrobieniu są mięciutkie i milutkie, chociaż w trakcie wyczesywania kołtunów nieprawdopodobna wręcz ich ilość wylądowała na grzebieniu... Wprawdzie gdzieś czytałam lojalne ostrzeżenia, że to podstępny kanekalon, ale i tak byłam zaskoczona.
No właśnie. Dokopałam się do takich informacji, bo zaraz po przyniesieniu panny do domu i pierwszym obfoceniu jej zabrałam się za próbę identyfikacji. Pierwsze podejrzenie - co zabawne ze strony... mojej mamy, przecież nie obtrzaskanej aż tak bardzo w tych kwestiach - padło na Sparkle Beach Barbie ze względu na kolczyki, które skojarzyła z tymi, które ma posiadana przeze mnie od dzieciństwa Skipper z tej właśnie serii. Ale po wejściu w Internet okazało się, że mnóstwo Basiek w tamtym czasie mogło się pochwalić taką biżuterią. Trzeba było przy okazji kierować się malunkiem twarzy, kształtem rąk i dziurą w miejscu pierścionka. Kolejne podejrzane, czyli Angel Princess Barbie i walmartowska 35th Anniversary Barbie, nie spełniały tych kryteriów. Wtedy wpadłam na fotkę Blossom Beauty Barbie. Od razu zwróciłam uwagę na fioletowo-żółte cienie na powiekach i zaznaczone na różowo wewnętrzne kąciki oczu...


... których na zdjęciach "po" częściowo nie widać z powodu grzywki, której nie udało mi się ułożyć tak, jak w oryginale :D
Tak lumpkowa znajda zyskała konkretną tożsamość. Okazała się być lalką, którą dość często widuję na portalach aukcyjnych, a która zapisała mi się w pamięci sukienką nie do pomylenia z żadną inną. Niebrzydką w sumie mimo kiczowatości, ale zazwyczaj w wyniku typowego, dziecięcego używania przeobrażającą się w smutny łaszek. A przynajmniej takie wnioski wysnułam na widok niektórych sprzedawanych egzemplarzy.

Zdjęcie pożyczone stąd.

A tak Barbie wyglądała w stanie zapudełkowanym. Chyba wolałabym tę kiecuszkę bez naszywanych kwiatów, z samym tylko nadrukiem...
Jak widać w zestawie była również mała wróżka, którą można było rozsypywać brokat na fałdy sukni. Całkiem niepraktyczna rzecz, ale ile radości daje małym dziewczynkom! :D




Nie ukrywajmy - nawet goła (i, jak widać na powyższych obrazkach, z tak uwidaczniającym się uszkodzeniem szyjki i nie zauważonym przeze mnie początkowo draśnięciem na dłoni) ma ten urok wszelkich Superstarów, którego większość późniejszych headmoldów jak dla mnie nie ma nawet w połowie. I tu się pojawia dylemat, bo chociaż lubię Barbie z tego okresu, to pierwotnie wzięłam tę Basieńkę po to, żeby po doprowadzeniu do porządku puścić ją w świat. Ale, kurczę, taka milutka w sumie jest... Tylko gdzie te wszystkie lale upychać potem? No i weź człowieku podejmij decyzję. W każdym razie dopóki nie podreperuję jej karku zostanie u mnie, ale gdyby był tu ktoś chętny do ewentualnego przygarnięcia jej bez zamiaru późniejszego przełożenia główki na jakieś okropne fashionistkowe ciałko, to jestem otwarta na propozycje - jeśli się jednak zdecyduję, od razu się o tym dowiecie.


Ale kusi, kurczę, kusi niedobra... Jeśli tak mają się kończyć wszystkie moje "odszczurzeniowe" łowy, to znaczy pozostawieniem łupu w moim zbiorze, to już się boję :D

P.S. Nie wiem, czy egzemplarze z różnych fabryk mają jakieś szczególne różnice, jak to czasem bywa z innymi modelami - nie znalazłam żadnych fotek porównawczych - ale gwoli ścisłości dodam, że moja Barbie ma na sygnaturze dumny napis "China". Może to kiedyś się przyda.