niedziela, 25 grudnia 2011

Temperówki

Przede wszystkim na samym początku chciałabym złożyć wam najserdeczniejsze życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia. Zdrowia, szczęścia, innych takich tam rzeczy. I oczywiście mam nadzieję, że ten starszy gość w czerwonym kubraku zostawił wam pod choinką coś lalkowego :)

Korzystając z wolnego, świątecznego czasu, biorę się za nową notkę, bo zrobiły się one naprawdę rzadkie, od kiedy wywiało mnie z domu... Z racji faktu, że Boże Narodzenie to czas dosyć nostalgiczny, zajrzymy do szafy ze starymi zabawkami, cofając się nieco w czasie...

Przed wami moja kolorowa kolekcja... temperówek :)


To efekt wieloletniego, dość intensywnego zbierania. W latach 90. takie temperóweczki można było dostać w niemal każdym kiosku, nie wspominając już o całkiem licznych sklepach papierniczych. A że wyglądały trochę jak zabawki, były idealne na ładny, drobny prezent...


Wszystko zaczęło się chyba od Indianinka i niebieskiego słonika. Wcześniej miałam jeszcze niebieską kredkę, ale gdzieś zaginęła, niestety. Potem jakoś się toczyło. Faktycznie, traktowałam je bardziej jako zabawki niż jako przedmioty praktyczne, zwłaszcza te w kształcie ludzików i zwierzątek, bo z racji braku pojemnika na "obierki" były trochę niewygodne do skrobania kredek... Ale część z nich była do tego używana, gdy byłam jeszcze bardzo mała, a temperówki z pojemniczkiem mało rozpowszechnione.


(Jak widzicie, ci dwaj kawalerowie pośrodku idealnie wpisują się w klimat dzisiejszego dnia :D)

Część zbioru - większa - od początku należała do mnie. Część dostałam. Od starszych kuzynek, od kolegi taty, od miłej sąsiadki, która swego czasu oddała mi mnóstwo zabawek po swojej dorosłej już córce. To dzięki nim mam w swojej kolekcji stare, PRL-owskie chyba jeszcze "strugaczki": telewizorek, telefon, krówkę z gierką czy arcyciekawie wyglądające liczydełko :)


Parę kupiłam sobie sama lub wygrałam w szkolnych konkursach, gdy byłam już starsza. Wtedy pojawiła się moda na temperówki, które imitują różne sprzęty i przy okazji kryją w sobie jakieś niespodzianki. Tak pojawił się u mnie piekarnik z kurczakiem w środku (który zresztą podczas temperowania obraca się na różnie! :D), kamerka, przez którą można oglądać obrazki zwierzątek czy radyjko, które w środku oprócz pojemniczka ma skrytkę z dwoma ładnymi spinaczami do papieru. Kamera pochodzi z linii dość kosztownych w stosunku do innych temperówek, ale bardzo dobrze zrobionych produktów marki Tiko. Miałam przyjemność widzieć u kuzynki inny egzemplarz, toaletkę z otwieraną szufladką, równie ciekawie wykonaną.


Figurki były produkowane zdaje się seriami, o ile wierzyć moim przebłyskom pamięci. Tak mi świta cała rodzinka mojej świnki-kucharki, wystawiona w witrynie nieistniejącego już sklepu z zabawkami na targowisku na jeleniogórskim zabobrzu... Rzut oka na niektóre egzemplarze z mojej kolekcji zdaje się potwierdzać tę teorię - pieski, słoniki, świąteczni chłopcy czy żółwiki (chociaż w wypadku tych ostatnich to tylko "rekolor") ewidentnie wskazują na wspólne pochodzenie :)


Dwa "Żółte Kapturki" się nie liczą. To akurat dublet, jeden był mój, drugi - czystszy - przyszedł do mnie od kuzynki ;)
Niestety z biegiem czasu temperówki o różnych kształtach zaczęły znikać ze sklepów. Obecnie można trafić czasem tylko na plastikowe przedmiociki, które zazwyczaj zarówno wyglądem, jak i wykonaniem nie umywają się do tamtych figurek. W ostatnich latach nabyłam jedynie żółtą żarówkę (były i są chyba cały czas dostępne w Tesco, kilka kolorów), kaczuszkę oraz - niewidoczne na zdjęciu - książeczkę z Mickiewiczem i żabkę w koronie. Szkoda, bo mają w sobie naprawdę wiele uroku. Zastanawiałam się wielokrotnie nad uzupełnieniem kolekcji, ale ani na wszelakich targach staroci ani na Allegro nie zdarzyło mi się spotkać ani jednej. Przy czym na Alku sprawdzałam to dość dawno, więc... hm. Chyba przejdę się sprawdzić jeszcze raz. A wam podrzucam jeszcze ostatnie zdjęcie i z życzeniami wesołych świąt znikam. Hoł hoł hoł :D