sobota, 23 marca 2013

Dziewczynki z szafy

Bieżące tematy mi się skończyły, więc znowu wracam do wszelakich "odgrzebek". To znaczy tego wszystkiego, co fajne, zabawkowe albo lalkowe, a co znalazło się podczas sprzątania przed/po remoncie.
Dzisiaj kilka bardzo miłych i zupełnie niedużych dziewczynek.


Tego sympatycznego bobaska dostałam któregoś roku na Gwiazdkę. Nie mogłam mieć więcej niż 5 czy 6 lat. Z cyklu "mała rzecz, a cieszy". Bo ma ładne ubranko? Ma. Ma butelkę? Ma. Ma własny koszyczek, w którym można ją nosić? Ma. Dla mnie była w sam raz.


Zachowała się w całkiem dobrym stanie, nawet włoski się zbyt nie skołtuniły - pewnie głównie dlatego, że rzadko zdejmowałam czapeczkę. Tylko jeden z dwóch pomponów na końcach sznureczka od kombinezonu zwyczajnie się oskubał. Nie były zbyt dobrze zrobione.
Tego typu laleczki musiały być dość popularne w tym czasie. Młodsza kuzynka miała podobną, z tym, że ubraną na czerwono.


Te dwie panny są bardzo różne, bynajmniej nie ze względu tylko na wygląd. Po prostu każda pojawiła się u mnie w całkiem inny sposób. Blondyneczkę dostałam razem z paroma innymi drobiazgami od mamy kolegi z podwórka. Pewnie była zabawką jego starszej siostry, bo jego samego o posiadanie takich artefaktów nie posądzam :P Malutka, słodziutka i... zupełnie nieruchawa. Ma wyraźne linie w miejscach, gdzie jej inne koleżanki mają "zawiasy", ale ona ich nie posiada. Piracka forma odlewnicza robiona na całym tułowiu ewentualnej oryginalnej lalki? Kto wie. Włoski wyglądające jak krzywo wszyte i buzię ciemniejszą nieco od ciałka miała od początku. Co nie zmienia to faktu, że to bardzo sympatyczna maleńka istotka. Brak przyodziewku szybko rozwiązała rodzina - mama dała skrawek starej poszewki i agrafkę na pieluszkę, zaś babcia zrobiła na drutach mały kubraczek przy okazji dziergania czegoś większego, gdy pilnowała mnie podczas przechodzenia przeze mnie którejś z tych nieznośnych dziecięcych chorób.


Druga panienka trafiła do mnie całkiem nowa, znowu pewnie na prezent. Wychodzi na to, że spora część moich dziecinnych zbiorów pochodzi z podarków od rodziny i znajomych :P Już normalnie artykułowana, z uroczo wymoldowanymi łapkami (kto zauważył te dołeczki na pierwszym zdjęciu?). Ma też sympatyczne ubranko, ale nie dajcie się zwieść pozorom - bluza i spodenki są zszyte razem, tworząc coś na kształt kombinezoniku. A szeleczki pozostawione luźne. Ot tak, dla czynienia pozorów chyba.


Nie jest zbytnio sterana głównie dlatego, że wpadła mi w ręce, gdy byłam już w nieco starszym wieku. Pewnie coś koło 6 lat, mniej więcej w tym samym okresie, kiedy dostałam pierwszą laleczkę z tego wpisu. Uchowało mi się pudełko od niej. Głównie dlatego, że łatwo się ją w nim przechowywało, a wysuwana tekturka (której nie widać na zdjęciu poniżej) robiła za świetne łóżeczko.


Gdy lala jest w środku, wgniecenie na "szybce" nie rzuca się aż tak w oczy :P Z opakowania pewnie wzięło się tej imię dla tej panny - pamiętam, że ochrzciłam ją Zuzią. I pamiętam też, że z jakiegoś powodu bardzo często łączyłam ją w zabawach z inną laleczką, a mianowicie z rowerzystką Paulinką z tego wpisu. Może z powodu podobnego uczesania? Tak czy siak swego czasu dziewczynki jako jedne z nielicznych u mnie doczekały się własnego pokoiku. Urządzony na jednej z półek, z materacem uszytym przez mamę z jakichś skrawków, lampą z rolki po papierze toaletowym i podstawek do doniczek, stołem z pudełka po lodach bodaj i nawet radyjkiem z... młynka do pieprzu. Człowiek nie miał mebelków, ale za to miał fantazję :D Trzeba było go zlikwidować, kiedy półka zaczęła być potrzebna do innych celów. Być może na moich starych zdjęciach gdzieś jest widoczny w tle. Musiałabym te całe sterty fotek kiedyś przejrzeć. Sporo różnych zabawek czasem się na nich przypałętywało.


A ten maluszek to już czasy zdecydowanie późniejsze, gdzieś pewnie koniec podstawówki. Zobaczyłam cały rządek takich w pobliskim kiosku i poczułam, że po prostu muszę jednego mieć :D Wybrałam tego ze względu na kolor i wzorek wyprawki, bo były różne. Muszę przyznać, że jak na zabawkę "kioskową" uszyto ją z całkiem dobrego materiału. Składa się w sumie z czterech części - becik, poduszeczka, śpiochy i czapeczka. Lala podobna trochę do małej blondyneczki, bo też pozbawiona artykulacji, ale mimo tego małego "feleru" równie słodka.
Swoją drogą jeśli ktoś jeszcze pamięta wpis o ręcznie robionych lalkach, które kiedyś tam wydziergałam, to pewnie się domyśla, jakiegoż to bobaska przybraną mamą została duża lniana kukiełka z malowaną buzią ;) Niby z dwóch różnych bajek, ale sympatycznie wyglądają razem. Muszę kiedyś je znów wyciągnąć z pudła i cyknąć im parę zdjęć.


Każda inne, wszystkie urocze. Niby każda dziewczynka w tamtym czasie takie miała - ale i tak dawały kupę radochy wszystkim małym właścicielkom :)

niedziela, 17 marca 2013

Igłą i szmatką - reaktywacja

Wpis z serii: "dużo zdjęć, mało tekstu".
Bo po ostatniej krawieckiej podróży sentymentalnej coś mnie podkusiło, coby faktycznie spróbować teraz  udziergać coś dla baśkowatych. Mając trochę więcej doświadczenia itepe... Nie znaczy to oczywiście, że efekty nagle zrobiły się jakieś powalające xD


Marynarski topik i lekko odpadkowa torebka. Bluza powstała w oparciu o wykrój z książki "The Doctor Who Pattern Book" (znakomita pozycja dla wszystkich szyjących i robiących na drutach fanów DW), oczywiście sporo pomniejszony i ze względu na wielkość pozbawiony lamowania materiałem. Tak powinna wyglądać w oryginalnym rozmiarze, a jak wyszła mi na lalkę? No cóż, zobaczcie sami.
Prezentuje oczywiście kojarząca się z morzem Tropical Splash Barbie :)




Z racji faktu, że głowa nie bardzo chciała się którejkolwiek z moich lalek mieścić, zmuszona byłam dodać rozcięcie sznurowane na wstążkę. Ta na zdjęciach jest trochę za krótka i za sztywna, dlatego zamierzam w przyszłości zastąpić ją dłuższym kawałkiem jakiegoś sznureczka.





Julian nie jest zachwycony jakąś obcą babą na jego skrzyni :D
Całość jest bardzo luźna na tułowiu, ale za to dopasowana w rękawach. Z tego wnioskuję, że w przyszłości ewentualne 'ludzkie' wykroje trzeba będzie modyfikować na torsie...

Oryginalnie bluza miała jeszcze posiadać kieszonki, ale stwierdziłam, że to będzie za bardzo naciapane i zaimprowizowałam małą torebeczkę, którą zaprezentuje Stella.



Obawiam się, że jest bardziej udana od starannie składanego i dzierganego cały wieczór topu :D A ze ścinków to i poduszka wyszła. Śmieszna i krzywa, ale jednak.

Tak czy siak - pierwsze koty za płoty. Pora skombinować jakiś inny materiał niż obicie do mebli (bo właśnie do tego ten powyższy był u mnie w domu używany xD) i popróbować z typowo lalczynymi wykrojami. Jakaś sukienka może?

poniedziałek, 11 marca 2013

Igłą i szmatką

Nie tak dawno przy okazji opisywania Stelli rozgrzebałam całą zawartość sporego pudła, w którym mieszkają moje baśkowate, włącznie z kupą ubranek posiadanych od czasów, kiedy jeszcze używałam tego wszystkiego do zabawy (i teraz pewnie "tru kolekcjonerzy" by mnie zabili wzrokiem - tak, nie mam gabloty ani żadnych takich cudów, niemal wszystkie moje lalki, które nie mają własnych pudełek, siedzą w jednym wspólnym pozawijane w papierowe ręczniki. Hobby swoje, a życie swoje, niestety lub stety). Część garderoby - tej "odziedziczonej" - pokazałam razem ze Stelką. Ale i jest kilka sztuk z czasów, kiedy w wieku lat dwunastu czy trzynastu przyjrzałam się temu, co udziergała mama/ciotka, wzięłam skrzynkę z akcesoriami do szycia i powiedziałam sobie: "Ja też tak umiem".

Nie oszukujmy się, nie umiałam. To znaczy dobre chęci były, z umiejętnościami trochę gorzej xD Jedyny pozytyw całej tej sytuacji był taki, że bardzo skromna szafa moich lalek trochę się powiększyła. Tym bardziej, że nie mieliśmy w domu jakiegoś zwyczaju kupowania ubranek dla fashion dolls. Nawet tych tanioch kioskowych. A i chyba w pewnym momencie przestały się aż tak licznie pojawiać...

Tak więc panie i panowie, oto pokaz moich dawnych, krawieckich faili. Prezentują Betty, Stella i Skipper.


Spodenki-nibyrybaczki. Zaprezentowane już wcześniej przy okazji tych zdjęć. Uszyte, jak wspomniane w notce, ze ścinków po skróceniu moich własnych gatków i raczej na Skipkę albo Stellę z racji wąskości w talii. Ostatnio odkryłam, że kryją w sobie jeden mało przyjemny gratis - gdy przez roztargnienie zostawiłam je na Betty, nitki pofarbowały jej nóżki :<



Letnia sukienka. Uszyta ze skrawków z poszewki na pościel (tego stuffu u nas zawsze było pod dostatkiem, większość moich wczesnych prób krawieckich powstawała właśnie z tego), ramiączko z gumki. Względnie najbardziej udana kreacja ze wszystkich. Szyta na "dorosłą" lalkę typu Betka, dla mniejszych jest za długa.






Komplecik kamizelka plus spódniczka, z czarnego dżinsu (znowu resztki ze skróconych nogawek). O ile na zdjęciach wygląda względnie, o tyle w rzeczywistości jest toporny jak diabli. Po raz pierwszy próbowałam wszyć w cokolwiek rzepy, korzystając z samoprzylepnych okrągłych rzepików... które i tak trzeba było przydziergać nitką, bo klej nie trzymał xD Zdecydowanie zestaw zrobiony na Stellę, bo już na posiadającej minimalny biust Skipper kamizelka się nie dopina.


Spódniczka z dwóch zbłąkanych kawałków materiału, prawdopodobnie z jakiegoś starego płaszcza. Bez większego pomysłu. Dziecko myślało, że wystarczy zszyć dwa skrawki i już. Chociaż w sumie... jakby zakryć odstającą górę, to nawet fajnie mogłaby się prezentować.


I na koniec absolutny zwycięzca, którym zawojowałabym pełne dziwactw wybiegi domów mody. Nie wiadomo, co. Kamizelka? Gorsecik? Tak czy siak nawet na płaskiej jak deska Stelli z trudem się zapina. I w zasadzie nic nie kryje, tym bardziej, że się zsuwa, jeśli opuści się obie ręce. Ot, takie babadziwo z cyklu "przydatność zerowa, ale śmiesznie wygląda".

Więcej prób w tym stylu raczej nie było. Z robótek ręcznych, póki jeszcze się tym na bieżąco parałam, bardziej bawiły mnie patchworki i poduszki na szpilki, a jeszcze bardziej haftowanie. A potem... mi przeszło. Dopiero ostatnio po tych paru ładnych latach przerwy zabrałam się za kończenie przerwanej kiedyś świątecznej serwetki, więc kto wie - może znowu zabiorę się za ubranka? Teraz, gdy człowiek ma więcej wprawy i wykroje z Internetu, to i szanse na wydziubanie czegoś sensownego rosną.

sobota, 2 marca 2013

Klonik Stella

Z całej drużyny moich starych, dobrych fashion dolls, które towarzyszyły mi czasem i przez całe dzieciństwo, przedstawiłam już niemal wszystkie. I Betty, i Skipper, i nawet Susię. Została jedna, najmłodsza. Tylko stażem, bo co do wieku, to z różnych przyczyn nie mam bladego pojęcia.


Oto Stella. Ma plastikowe, puste ciałko, nienachalnie urodziwą dziecięcą twarz i koszmarnie skołtunione włosy. To ostatnie to nie moja zasługa - laleczkę jako mały prezent z własnego zbioru dostałam od starszej kuzynki wraz z garścią ubranek w wakacje 1999 roku.
Nie wiadomo o niej nic, ponadto, że lalkę odziedziczyłam od razu z imieniem, zaś ogrodniczki ze zdjęcia to element jej oryginalnego stroju.


Biorąc pod uwagę, że to klonik, nie oczekiwałabym, że w trakcie używania jej czupryna utrzymałaby się w lepszym stanie. Ale i tak trochę smutno to wygląda. Tym bardziej, że również z powodu faktu, iż Stella to klon, nie bardzo mogę zaryzykować jakiekolwiek poważniejszych zabiegów.

Stelka jest dość śmieszną i nietypową lalką, jeśli chodzi o ciałko, dlatego chyba jako jedna z pierwszych doczeka się na tym blogu gołych fotek :P


(Majtki też odziedziczone. Nigdy nie miałam odwagi ich zdjąć, żeby się przypadkiem nie rozlazły do końca.)

Niestety czas zrobił swoje i buzia w stosunku do reszty bardzo ściemniała. Ale pomijając to, warto zwrócić uwagę na tę właśnie resztę - Stella ma praktycznie płaską klatkę piersiową i raczej wąskie biodra. W porównaniu do przeciętnej Barbie jest niższa o jakąś głowę z kawałkiem, w porównaniu do Skipper - o jakieś pół głowy. Wychodzi na to, że przedstawia bardzo młodą dziewczynkę, gdzieś 11- czy 12-letnią. Przyznajcie, czy często widzicie reprezentację kogoś w takim wieku pośród niemarkowych lal?


Niestety, z profilu bidula wygląda... jak wygląda. Nienaturalnie płaska głowa i bardzo wysoko położona linia włosów z tyłu (a w efekcie coś, co mi strasznie przypomina jakąś łysinę). Dziurki w uszach sugerowałyby, że kiedyś mogła mieć jakieś kolczyki, ale...kolczyki w środku ucha?


Malunek twarzy nierówny (przez co prawe oko wygląda, jakby miało tak zwaną leniwą powiekę) i zapewne nadszarpnięty zębem czasu, stąd brak jednej brwi i bardzo słabiutka druga. Makijażu jako takiego brak - wszak to jeszcze dziecko - nie licząc szminki, która na zdjęciach wygląda na ohydnie pomarańczową, ale w rzeczywistości słabo rzuca się w oczy.



Mimo swoich wad i niedoróbek Stella prezentuje się całkiem sympatycznie. Widać, że inspirowana była "wielkooką" Skipper z przełomu lat 80./90. I chociaż nijak nie dorównuje pierwowzorowi, jeśli chodzi o urodę, i tak zawsze była bardzo fajną zabawką i idealną najmłodszą siostrzyczką w lalkowej rodzince :)

Warto też chyba zwrócić uwagę na garderobę, z którą do mnie przyjechała. To był całkiem spory zastrzyk dla mojej skromnej kolekcji, na którą do tego momentu składało się parę ciuszków kiedyś uszytych przez moją mamę.


Stelka przyjechała do mnie w swoich własnych ogrodniczkach z dżinsowatym wzorkiem, widocznej na poprzednich zdjęciach kurtce z prawdziwego dżinsu (dzieło albo kuzynki albo - co chyba bardziej prawdopodobne - jej mamy, a mojej cioci, miłośniczki haftu) i... tylko jednym pantofelku. O drugim zapomniałam. Wprawdzie wiem, gdzie został, ale wątpię, żeby po 14 latach nadal tam był... xD


A to składa się na całą resztę. Najładniej zaprezentuje ją chyba sama zainteresowana.


Znana już z innego wpisu koszula. Nadal mnie zastanawia, czy kuzynka posiadała cały ten kostium dla Fleur (co, biorąc pod uwagę, że pewna część jej dzieciństwa przypadła jeszcze na czasy PRL i Pewexów, jest całkiem prawdopodobne) czy zdobyła ten jego kawałek w jakiś inny sposób.


Sweterek. Najpewniej ręczna robota. Na Stellę za duży, ale przez głowę przechodzi jej z trudem. Lalkom, na które byłby w sam raz (Betty, Barbie) - nie przechodzi wcale.


I sukieneczka. Z dziwnego, sklejającego się materiału i za duża - ewidentnie przeznaczona na koleżankę z dłuższymi nogami i większym biustem :P Tylko pytanie, czy znowu głowa nie utknie, bo jak widać, ma "pętelkę" do założenia na szyję.


Na koniec, bo i w sumie taki nostalgiczny wpis nam się zrobił, zdjęcie znacznie starsze, ale przedstawiające całą czwórkę moich pierwszych fashion dolls. Jedna z Mattela i trzy kloniki, z których jeden po latach okazał się mieć jakąś markę.
I kto powiedział, że byliśmy rozpuszczonym pokoleniem, które do szczęścia potrzebowało tylko i wyłącznie Basiek?