niedziela, 25 grudnia 2011

Temperówki

Przede wszystkim na samym początku chciałabym złożyć wam najserdeczniejsze życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia. Zdrowia, szczęścia, innych takich tam rzeczy. I oczywiście mam nadzieję, że ten starszy gość w czerwonym kubraku zostawił wam pod choinką coś lalkowego :)

Korzystając z wolnego, świątecznego czasu, biorę się za nową notkę, bo zrobiły się one naprawdę rzadkie, od kiedy wywiało mnie z domu... Z racji faktu, że Boże Narodzenie to czas dosyć nostalgiczny, zajrzymy do szafy ze starymi zabawkami, cofając się nieco w czasie...

Przed wami moja kolorowa kolekcja... temperówek :)


To efekt wieloletniego, dość intensywnego zbierania. W latach 90. takie temperóweczki można było dostać w niemal każdym kiosku, nie wspominając już o całkiem licznych sklepach papierniczych. A że wyglądały trochę jak zabawki, były idealne na ładny, drobny prezent...


Wszystko zaczęło się chyba od Indianinka i niebieskiego słonika. Wcześniej miałam jeszcze niebieską kredkę, ale gdzieś zaginęła, niestety. Potem jakoś się toczyło. Faktycznie, traktowałam je bardziej jako zabawki niż jako przedmioty praktyczne, zwłaszcza te w kształcie ludzików i zwierzątek, bo z racji braku pojemnika na "obierki" były trochę niewygodne do skrobania kredek... Ale część z nich była do tego używana, gdy byłam jeszcze bardzo mała, a temperówki z pojemniczkiem mało rozpowszechnione.


(Jak widzicie, ci dwaj kawalerowie pośrodku idealnie wpisują się w klimat dzisiejszego dnia :D)

Część zbioru - większa - od początku należała do mnie. Część dostałam. Od starszych kuzynek, od kolegi taty, od miłej sąsiadki, która swego czasu oddała mi mnóstwo zabawek po swojej dorosłej już córce. To dzięki nim mam w swojej kolekcji stare, PRL-owskie chyba jeszcze "strugaczki": telewizorek, telefon, krówkę z gierką czy arcyciekawie wyglądające liczydełko :)


Parę kupiłam sobie sama lub wygrałam w szkolnych konkursach, gdy byłam już starsza. Wtedy pojawiła się moda na temperówki, które imitują różne sprzęty i przy okazji kryją w sobie jakieś niespodzianki. Tak pojawił się u mnie piekarnik z kurczakiem w środku (który zresztą podczas temperowania obraca się na różnie! :D), kamerka, przez którą można oglądać obrazki zwierzątek czy radyjko, które w środku oprócz pojemniczka ma skrytkę z dwoma ładnymi spinaczami do papieru. Kamera pochodzi z linii dość kosztownych w stosunku do innych temperówek, ale bardzo dobrze zrobionych produktów marki Tiko. Miałam przyjemność widzieć u kuzynki inny egzemplarz, toaletkę z otwieraną szufladką, równie ciekawie wykonaną.


Figurki były produkowane zdaje się seriami, o ile wierzyć moim przebłyskom pamięci. Tak mi świta cała rodzinka mojej świnki-kucharki, wystawiona w witrynie nieistniejącego już sklepu z zabawkami na targowisku na jeleniogórskim zabobrzu... Rzut oka na niektóre egzemplarze z mojej kolekcji zdaje się potwierdzać tę teorię - pieski, słoniki, świąteczni chłopcy czy żółwiki (chociaż w wypadku tych ostatnich to tylko "rekolor") ewidentnie wskazują na wspólne pochodzenie :)


Dwa "Żółte Kapturki" się nie liczą. To akurat dublet, jeden był mój, drugi - czystszy - przyszedł do mnie od kuzynki ;)
Niestety z biegiem czasu temperówki o różnych kształtach zaczęły znikać ze sklepów. Obecnie można trafić czasem tylko na plastikowe przedmiociki, które zazwyczaj zarówno wyglądem, jak i wykonaniem nie umywają się do tamtych figurek. W ostatnich latach nabyłam jedynie żółtą żarówkę (były i są chyba cały czas dostępne w Tesco, kilka kolorów), kaczuszkę oraz - niewidoczne na zdjęciu - książeczkę z Mickiewiczem i żabkę w koronie. Szkoda, bo mają w sobie naprawdę wiele uroku. Zastanawiałam się wielokrotnie nad uzupełnieniem kolekcji, ale ani na wszelakich targach staroci ani na Allegro nie zdarzyło mi się spotkać ani jednej. Przy czym na Alku sprawdzałam to dość dawno, więc... hm. Chyba przejdę się sprawdzić jeszcze raz. A wam podrzucam jeszcze ostatnie zdjęcie i z życzeniami wesołych świąt znikam. Hoł hoł hoł :D

sobota, 22 października 2011

Zabawki z Jarmarku

Studenckie życie nadeszło i pf. Co bardziej zajmujące czasowo aktywności internetowe musiały pójść w odstawkę. W tym i niestety ten blog... Ale korzystając z weekendu pojawia się oto wreszcie coś nowego. Wprawdzie nie będzie to nic z moich szafek, ale myślę, że będzie niemniej ciekawie. Jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego, w ostatni weekend września odwiedziłam odbywający się w tym czasie w moim rodzinnym mieście Jarmark Staroci i Osobliwości. Udało mi się tam sfotografować sporo wspaniałych antyków i innych bibelotów, ale że tutaj skupiamy się na zabawkach, to przedstawiam wam fotki tychże :)







Miłośnicy lalek vintage - żałujcie, że was tam nie było. Wprawdzie na tych zdjęciach ich nie widać, ale klasycznych lal z celoloidu i innych takich materiałów dało się znaleźć całkiem sporo. Poza tym ceramika, biżuteria, wszelakie oldschoolowe popierdółki (w tym roku wyjątkowo sporo figurek karuzel z konikami - jakby się umówili wszyscy czy coś), a i dzieciaki sprzedające niepotrzebne rzeczy - to akurat niezbyt ma wiele wspólnego z ideą imprezy, ale to zawsze jakieś ewentualnie źródło zabawek :)

Przy okazji odkryłam, że mimo faktu posiadania aparatu od dwóch lat nie mam w ogóle zdjęć z zeszłorocznego jarmarku, a z 2009 tylko kilka. Wstyd. Muszę się na przyszły rok poprawić. Bo wprawdzie kupić to kupuję mało i to raczej rzeczy tanie (głównie książki), ale posiadanie tych różnych cudniastych drobiazgów na fotkach też jest formą posiadania ;)

czwartek, 15 września 2011

Hand Made Girls

I oto nastała jesień, tadą. Młodzież poszła do szkół, a ja jako świeżo usmażona studentka mam jeszcze troszkę czasu. Oczywiście tak się tylko mówi, bo w praktyce to jest mnóstwo latania, sprzątania i pakowania przed przeprowadzką - niestety uczelnie wyższe, które obecnie istnieją w moim rodzinnym mieście, póki co nie oferują niczego, co by mnie interesowało. I właśnie słowo "sprzątanie" możemy uznać za kluczowe, bo jakiś czas temu podczas porządkowania i układania starych rzeczy znalazłam cztery urocze panny, które tymi oto rączkami powołałam do życia laaata temu... Nie omieszkałam im oczywiście zrobić paru zdjęć, dzięki czemu dzisiaj mogę je wam zaprezentować :)


Zaczęło się od tej włóczkowej damy w smutnym kolorze blue. W piątej czy nawet szóstej klasie podstawówki pani na technikę kazała przynieść włóczkę, inne takie popierdółki i że będziemy robić lalkę. I takim sposobem pojawiła się ta lala. Dość inna od powstałych na tej samej lekcji koleżanek, bo gdy wszyscy nici poniżej pasa związywali w dwie nogi, to Dagmara musiała się postawić i zrobić po swojemu - czytaj zostawić wszystko luzem, bo to będzie spódniczka :D Korale na szyi to także był mój pomysł, ale wąsko zaciśnięta talia z czerwonym pasem to już robota nauczycielki, która nie pytając mnie o zdanie wzięła ode mnie lalkę, powiedziała, że śliczna, ale przydałaby się talia, rach, mach i związała. Po chwili złości przyjrzałam się jeszcze raz jej "profanacji" i doszłam do wniosku, że... to wcale nie jest takie złe :)


Ta mała koleżanka powstała w jakiś czas później. I dlatego, że spodobało mi się własnoręczne robienie zabawek, i dlatego, że doszłam do wniosku, iż Błękitna Panienka potrzebuje koleżanki ;) Powstała z tego, co było pod ręką. Materiał ze starej spódnicy mamy, zielona "mechata" włóczka na włosy, ścinki i niteczki do wypchania. Efekt wyszedł jak widać na załączonym obrazku, bo... to też widać - zszywałam dwa przyłożone do siebie kawałki materiału i tyle :P Dodatkowo ze względu na wątłość wymagała wzmocnienia w karku kawałkiem tekturki, ale i tak byłam bardzo zadowolona z tej roboty.


Tą laleczkę zrobiłam spory kawałek czasu później, zdaje się. Była trochę lepiej przygotowania, jeśli chodzi o materiały: lniana tkanina do uszycia, wata do wypchania, nici na włosy. Mordkę, palce i... pępek, którego na tym zdjęciu nie widać :D nabazgrałam flamastrami. Wyszła lala może nie idealna - wszak byłam jeszcze dzieckiem, nie wymagajmy cudów - ale bardzo milusia. Na fotografii ma na sobie uszyty później ze starej poszewki fartuszek. Wymyśliłam coś takiego z racji faktu, iż ta "szmacianka" została przeze mnie obdarzona funkcją przybranej mamy malutkiej laleczki-bobaska kupionej mniej więcej w tym czasie w pobliskim kiosku, a jak wiadomo każda mama ma fartuszek :D


The last, but not least - włóczkowa pozaziemska forma życia. Jako jedyna z tej gromadki posiadła imię... a może tylko jej imię dzisiaj pamiętam? Tak czy siak zwie się toto Weronika i zostało stworzone bodaj w czasach drugiej klasy gimnazjum na podstawie tutoriala z któregoś z wydań antycznego czasopisma dla dzieci "Ciuchcia" (ciekawe, czy ktoś to jeszcze pamięta). Włóczka (tak, dokładnie ta sama, której użyłam jako włosów drugiej z prezentowanych dziś lalek!), guziczki, kawałek bardzo grubej tekturki, od której cięcia bolały mnie palce i oto jest. Słodka, puchata - nie trzeba obawiać się ewentualnej inwazji :D

Cała czwórka spoczywa sobie teraz bezpiecznie w ładnym, kolorowym pudle razem z masą innych przedmiotów, a ja... no cóż, trochę mi głupio, że w ciągu ostatnich pięciu czy sześciu lat niemal całkiem zarzuciłam tego typu prace ręczne. Bo to bardzo fajna zabawa... A ileż jest satysfakcji z tego, co się zrobiło... Dobra. Koniec tego ględzenia. Kiedyś do tego wrócę. Kiedyś. Czytaj - odłożone na wieczne niezrobienie.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Sailor Moon & Tuxedo Kamen - Bandai (1993)

Dzisiaj będzie coś trochę innego, bo bynajmniej nie z dzieciństwa. W zabawki opisane tutaj zaopatrzyłam się dopiero w wieku późnonastoletnim, w dodatku trochę... przypadkowo ;)

Jako wieloletnia miłośniczka anime "Sailor Moon" (znanego u nas jako "Czarodziejka z Księżyca") z zainteresowaniem oglądam w Internecie wszelkie rodzaje gadżetów wyprodukowanych w związku z tą serią. Powiem wam jedno. Japońce mają rozmach. Jeśli macie dość kasy i cierpliwości (na sprowadzanie czegoś wprost z Kraju Kwitnącej Wiśni), to możecie dostać dosłownie wszystko, co sobie sailorkowego wymarzycie. Jak nie w oficjalnych produktach, to wśród bootlegów. Czasem jakiś minimalny ułamek tego stuffu można znaleźć na Allegro. Dlatego pomyślałam, że jak trafię coś ładnego w rozsądnej cenie, to wezmę. I wzięłam.

Zaczęło się od figurki Sailor Moon, kupionej chyba za 12 złotych w 2007 roku, zdaje się. Ta sama osoba wystawiła także Sailor Mars i Sailor Venus w podobnych cenach i nawet mi proponowała, czy bym nie wzięła, ale ja - głupia! - nie wiedzieć czemu nie chciałam. Pewnie dlatego, że wtedy jeszcze nie planowałam zbierania. A gdy potem zostały po raz drugi wystawione, a ja się opamiętałam i chciałam je wylicytować, jakaś szalona baba podbiła cenę do prawie stu złotych (czujecie to? Sto i to za jedną, a zaczynało się od dwunastu. Chore), tak więc musiałam dać sobie spokój. Wprawdzie po roku znalazłam figurkę Tuxedo Kamen w zbliżonej cenie, ale tamtej okazji nie mogę sobie darować. Zwłaszcza, że od tamtego czasu nie udało mi się znaleźć żadnej figurki z tej serii na Allegro. Co najwyżej w zestawie z zamkiem, który osiąga jeszcze bardziej horrendalne ceny (niekiedy i po 3 stówy schodzi).

Była historia, teraz trochę teorii. Posiadane przeze mnie figurki pochodzą z serii wyprodukowanej przez japońską firmę Bandai w roku 1993. Mają około 6 centymetrów wysokości i reprezentują postacie w wersji Super Deformed: małe, drobne ciała oraz duże główki i oczka. Oprócz Sailor Moon, Sailor Mars, Sailor Venus i Tuxedo Kamen dostępne były figurki Usagi w cywilnej formie, Księżniczki Serenity, Księcia Endymiona, Sailor Jupiter, Sailor Mercury, Naru (przyjaciółki Usagi), Chibiusy oraz dwóch kotów - Luny i Artemisa.
Warto wspomnieć, że niemal identyczne figurki rozprowadzała w Ameryce na oficjalnej licencji firma Irvin Toys. Różnice zdaje się tkwią w kolorach, np. amerykański Tuxedo ma czarny strój, podczas gdy japoński - ciemnoniebieski. I jakby mordki jakieś brzydsze mają te irvinowskie...Ponadto mam wrażenie, że są wykonane z gorszego materiału, ale pewności nie mam.


 Wersja Bandai (zdjęcia stąd)


Wersja Irvin Toys (zdjęcie stąd)

Podobne figurki (a także oparte na tych samych formach breloczki) sprzedawane były także w innych państwach, m.in. we Włoszech, niestety nie jestem w stanie przytoczyć bliższych szczegółów.

Moje, jak mniemam, są oryginalne. Obie mają z tyłu sygnaturę: znak copyright, "T.K.T.T B." i "China". Nie wiem, co to znaczy, ale może jakiś znawca tu trafi i mi wytłumaczy, więc na wszelki wypadek piszę :D

I wreszcie to, co tygryski lubią najbardziej: fotki ;)


  
Dotychczas myślałam, że sailorka ma niedomalowane spinki we włosach (oryginalne miały białą obwódkę), ale teraz widzę, że to zamierzone posunięcie, a nie wpadka producentów ;)


Na zdjęciach tego nie widać, ale niestety lewy kucyk Sailorki wygląda na oderwany i ponownie przyklejony. Po jakości łączenia mniemam, że to błąd fabryczny. Co nie umniejsza wartości tej figurce, oczywiście. Jak łatwo zauważyć, Bandai zadbało o detale - broszka ma nadrukowany wzór gwiazdki identyczny jak u pierwowzoru, a u szczytów butów maleńkie półksiężyce. Tuxedo, chociaż lekko poplamiony, wcale nie jest gorszy. Ma dokładnie odwzorowane wszystkie guziczki na marynarce i muszkę przy kołnierzyku koszuli.

Eeeech. Aż zajrzę na Allegro, bo a nuż widelec ktoś rzucił na sprzedaż następne.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Zagadka dnia

Dzisiaj nie będzie zabawek. Za to będzie zagadka.
Ostatnio przy porządkowaniu szafy znalazłam swoje stare pudełeczko na skarby. Ot, tekturowe opakowanie po filiżance, oklejone kolorowymi nalepkami. W tym jedna podarowana mi wraz z samym pudełkiem przez moją ówczesną przyjaciółkę (sobie zrobiła identyczne - no wiecie, nastoletnie babskie sekrety itp. ;)). A na naklejce... Barbie, oczywiście.

 

Niestety nie mam pojęcia, jaka, chociaż ten konik wydaje mi się znajomy. Także... proszę uprzejmie o identyfikację :)

P.S. Nalepka oczywiście pochodzi najprawdopodobniej z jakiegoś albumu, chociaż także nie mam pojęcia, którego. Tyle tego było...

sobota, 30 lipca 2011

Tropical Splash/Hawaii Barbie (1995)

Pamiętacie może "Ulicę Sezamkową"? Tam zawsze było tak, że odcinek sponsorowała jakaś liczba i jakaś literka, np. "Dzisiejszy odcinek sponsorowały cyfra 8 i literka D". Podobnie można by powiedzieć o dzisiejszej notce, z tym, że tutaj nie stoją za tym żadne znaki. Tą notę sponsorowały Mono, która dała mi znać o ofercie i Privace, która mi tę lalę sprzedała. Wprawdzie mój nowy nabytek pojawił się u mnie już we wtorek, ale jakoś dopiero teraz zebrałam się do jej opisania.

Na początek jak zwykle trochę historii i teorii. Seria Tropical Splash (znana też pod nazwą Hawaii - zdaje się, że taką miała w naszych katalogach) to, jak nietrudno się chyba domyślić po nazwie, kolejna seria "plażowa". Lalki wchodzące w jej skład są apetycznie opalone, a poza kolorowymi, kwiecistymi strojami kąpielowymi zdobne w piękne, duże kolczyki i wisiorki. Ponadto do każdej lali dodawano buteleczkę perfum dla małej właścicielki.

Zdjęcie promo z częścią serii - pożyczone z Internetu.

Oprócz widocznych na fotce Barbie, Kena, Skipper i Kiry/Mariny pojawili się też Christie, Steven i Teresa. Dzięki wymienionym już paniom w moje łapki wpadła ta pierwsza...

Barbie w pudełku - zdjęcie z Internetu.

Ten model to jedno z moich niespełnionych marzeń z dzieciństwa - miałam ową fotkę promo nie tylko w katalogu, ale i w sporym formacie w kalendarzu i piekielnie, ale to piekielnie mi się podobała. Dlatego kiedy nadarzyła się okazja mimo początkowych wątpliwości kupiłam ją. I nie żałuję :D

Lala jest w znakomitym stanie jak na swoje 16 lat. Jak już wspominałam, ma uroczy odcień opalenizny i śliczną biżuterię z wielkimi kolczykami z wzorem z kostiumu na czele...



Buzia, oparta zdaje się na lubianym przez wielu (także przeze mnie) moldzie Superstar, jest również bardzo ładna. Nie wiem, dlaczego, ale nosek wydaje się być lekko zadarty, co tylko dodaje jej uroku. Ma delikatny makijaż (zdjęcia, jak zwykle, trochę go wzmocniły w stosunku do rzeczywistości...) i śliczną, subtelną graficyzację oczu.* Zresztą spójrzcie sami :)



Lalka idealna na wakacje, a tu niestety lato u nas nie dopisało... Stąd po zrobieniu jeszcze paru zdjęć na oknie, za którym mżyło, Baśka schroniła się w przytulnej szafce - lipcopad to zdecydowanie nie jest pora roku dla plażowej Hawajki ;)



Znowu poczułam się jak pięcioletnia dziewczynka. Ech. Chyba zacznę robić jakąś małą kolekcję na zasadzie zdobywania tego, czego nie kupiło się za młodu ;)


* Pozdrowienia dla Mieszka, na którego blogu nauczyłam się tego jakże fachowego słowa na malunek lalczynego oka, jak i w ogóle zwracać uwagę na takie szczegóły :D

środa, 20 lipca 2011

McDonaldowa Diva Starz Tia (2002)

Znalazłszy przypadkiem na blogu u Privace zdjęcie pewnej skądinąd dobrze znanej mi zabawki wpadłam na pomysł, kogo poczynić bohaterką kolejnej noty ;)

Najpierw trochę teorii. Diva Starz to, cytując za anglojęzyczną Wikipedią, seria fashion dolls wyprodukowanych w sezonie świątecznym w 2000 roku przez Mattel. Lalki miały po około 9 cali, plastikowe ubranka i rootowane włosy. Przy pomocy specjalnych zatrzasków można było umieszczać ciuchy na ciele lalki, a dzięki metalowym stykom lalki reagowały głosowym komentarzem, jakby wiedziały, co mają na sobie ;) Później na fali sukcesu wydano linię o nazwie Diva Starz Fashion Dolls, które miały ubranka z materiału, były mniejsze i bardziej proporcjonalne, a ponadto mogły wygłaszać wcześniej nagranie kwestie. Po kilku sezonach popularność lalek spadła do tego stopnia, że Mattel zrezygnował z dalszej produkcji, by zająć się "podrasowywaniem" Barbie i tworzeniem serii MyScene.

Obie generacje (zdjęcia z Internetu).

Nie wydaje mi się, żeby te lalki zdobyły większą popularność w Polsce, ale na pewno zagościły w zminiaturyzowanej wersji jako "dziewczyńska" zabawka w restauracjach McDonald's :) Były ich w sumie aż dwie serie, ale zdaje się, że widziałam u nas tylko drugą, z 2002 roku (tutaj zdjęcie i opis pierwszej dla ciekawskich).

Ulotka dołączana do zabawek (zdjęcie z Internetu, moja własna gdzieś jest, ale nie wiem, gdzie :D)  


Musiałam stać przed bardzo ciężkim wyborem, bo w przeciwieństwie do pierwowzorów te lale były całkiem urocze, ale jakimś trafem wybrałam Murzynkę - Tię (gwoli ścisłości pozostałe to Alexia - blondynka, Summer - rudzielec i Nikki - brunetka).



W realu figureczka prezentuje się znacznie lepiej niż na ulotce. Wielka głowa w zestawieniu z drobnym ciałkiem i leniwie przymrużone oczy sprawiają, że wygląda dość sympatycznie. Niemal całe ciało odlano z plastiku za wyjątkiem rąk z gitarą, zrobionych z gumowatego tworzywa. Po nakręceniu specjalnego pokrętełka z tyłu głowy kiwa głową i zamyka lewe oko. Ta, tylko jedno. Nie wiem, skąd taki pomysł, zwłaszcza, że z tego, co pamiętam, u przynajmniej dwóch pozostałych (na pewno u Alexi) zamykały się oba. Może producenci chcieli, żeby Tia puszczała oczko?
(Gwoli ciekawostki mogę dodać, że Alexia i Summer miały na plecach specjalną wajchę, dzięki której mogły podnosić i opuszczać ręce - u Tii i Nikki trzeba było to robić ręcznie :P)

Laleczka, podobnie jak większy pierwowzór, ma plastikową sukienkę, mocowaną na zatrzaski z boku ciała. Po jej zdjęciu naszym oczom ukaże się małe, zgrabne ciało w nieco mniej wyjściowym, wmoldowanym stroju :)


Nie jest to może najpraktyczniejsza w zabawie figurka, ale ładnie prezentuje się na półce, jak to ma obecnie miejsce u mnie :D Byłam już starszą dziewczynką, gdy wpadła mi w ręce, stąd pewnie jej bardzo dobry stan i prawie zero śladów użytkowania. Ciekawa jestem, czy obecnie jej zdobycie jest trudne - wprawdzie w archiwum Allegro znalazłam ślady aż dwóch ofert z całą czwórką, ale... No, nieważne. Tak czy siak to fajna pozostałość po lalce, o której świat już dawno zapomniał ;)

poniedziałek, 18 lipca 2011

McDonaldowa Barbie

Korzystając z okazji, że po ostatniej podróży siedzę w domu i marudzę z powodu faktu, iż mam skórę równie czerwoną co sukienka mojej dzisiejszej bohaterki, postanowiłam skrobnąć kilka słów o pewnej bardzo malutkiej Basi, która trafiła do mnie jako dodatek do Happy Meala wiele lat temu. Nie wiem, ile, ale coś koło 9 czy 10 - wpadła mi podczas urządzonych w Macu urodzin mojego kolegi, większość towarzystwa miała na pewno mniej niż dwanaście lat, a w tym roku wszyscy chyba zdawaliśmy maturę, także... dawne dzieje :D Pamiętam, że wtedy były cztery zabawki do wyboru. Dla chłopców z Action Mana albo z Matchboxa, nie pamiętam, ale dla dziewczynek na pewno dwa urocze modele Barbie. Pamiętam, że koleżanka (jedna z dwóch pań na przyjęciu - ja byłam drugą :D) wybrała baletnicę obracającą się na specjalnej podstawce. Ja wybrałam panią w ślicznym, czerwonym kapeluszu...


Zdjęcie niestety nie jest w najlepszej jakości (prześwietlona buzia, w rzeczywistości jest dużo ładniejsza), ale chwilowo nie dysponuję innym ;) Figurka jest z miękkiego tworzywa, trochę gumiastego i ma dość "wątłe", rootowane włosy. Kapelusza niestety nie da się ściągnąć, ale za to można zdjąć sukienkę, pod którą kryje się wmoldowana, biała i krótka sukieneczka na ramiączkach (a może to halka?). Lalka ma obrotową talię, chyba głowę (brak pewności, w tej chwili nie mam lali pod ręką, a i nigdy nie próbowałam jej tym łebkiem kręcić) oraz ręce ruchome w ramionach. Bez podstawki niestety nie ustoi, bo nóżki z wmoldowanymi białymi sandałkami mają za małą powierzchnię, by utrzymać resztę, głównie przez kapelutek ;) Owo czerwone, lekko już u mnie wytarte coś w prawej dłoni to mała, czerwona torebka-kopertówka, podobnie jak haleczka i buty wmoldowana.

W przyszłości postaram się dać więcej zdjęć, a i może naskrobać coś więcej, a na razie uprzejmie zapytuję - czy ktoś zetknął się kiedyś z tą figureczką? Próbowałam coś znaleźć o niej w Sieci, ale po wpisaniu hasła "McDonald Barbie" wujek Google prezentował mi jedynie całkowicie plastikowe figurki albo modele Barbie jako kelnerki z Maca ;) Dołożenie do powyższego słów "red", "hat" albo obu naraz też niewiele pomogło. Ciekawa jestem, czy ten model pojawił się jedynie u nas, czy występował także w innych krajach oraz czy jest to miniaturka jakiejś "normalnej" lalki, a może jest to jakiś "freestyle" na potrzeby tej serii :)

środa, 13 lipca 2011

Dzieciństwo z Pewexu - repost

Aga podrzuciła mi pomysł, żeby notkę, którą nasmarowałam ponad pół roku temu z okazji akcji "Dzieciństwo z Pewexu" na moim "właściwym" blogu, przerzucić tutaj, coby nie zaginęła w odchłani Internetu i była łatwiejsza do znalezienia. Dobry pomysł, więc niniejszym to czynię. Chociaż zamiast przekopiować ją, tylko ją zalinkuję. Jestem leniem śmierdzącym, wybaczcie :P Poznacie w niej okoliczności nabytku i wspomnienia na temat wszystkich opisanych dotychczas zabawek, a także być może jednego z bohaterów jakiejś przyszłej notki.

Dzieciństwo (niezupełnie) z Pewexu.

Miłej lekturki ;)

niedziela, 10 lipca 2011

Lego Duplo: Nursery (1990), Mother with Pram (1988)

Korzystając zarówno z wakacji (czyli letniego nadmiaru wolnego czasu), a także faktu, że siedzę chora w domu, a obok rośnie sterta zużytych chusteczek higienicznych, postanowiłam zająć sobie kilkanaście minut pisaniem nowej notki. Tym razem skupimy się na dwóch milusich zestawikach, które były jednymi z pierwszych moich kompletów klocków Lego.
Fachowe nazwy obu to 2615 Nursery i 2614 Mother with Pram (niby tylko numerki, ale dla speców od "legosów" to ważna rzecz). Pierwszy pojawił się w 1990 roku, drugi w 1988, oba zaś jako część serii Playhouse.

(Foto z lego.wikia.com)
(Foto pożyczone z ebay.com)

Oba zestawy dostałam jako bardzo mała dziewczynka, także nie pamiętam żadnych szczególnych okoliczności temu towarzyszących :D Nursery możliwe, że już koło 1992, Mother with Pram bliżej roku 1994, jak sądzę, w związku z czym ten drugi jest dzisiaj niemal w stanie idealnym. Po pierwszym widać ślady zabawy - zarysowania, starte co nieco buzie figurek i powierzchnia lusterka...



Jak widzicie oba bobaski posiadają urocze beciki w panterkę :D Nie są to oczywiście elementy zestawów, a mały "custom" zrobiony przez moją mamę. Z paska od jej starej sukienki zdołała w tamtym czasie "wyprodukować" dla mnie kreację dla Betty (z... paskiem :D), a z tego, co zostało, słodkie "kieszonki" dla duplowych maluchów.



Pewnie zauważyliście, że buzia mamy z Mother with Pram różni się od zdjęcia z oryginalnego pudełka. Może  jest na nim prototyp, a może posiadany przeze mnie zestaw to jakaś reedycja? Niestety nie jestem w stanie tego stwierdzić, gdyż z obu kompletów nie zachowały mi się ani pudełka ani instrukcje ze środka. To, co widzicie w tle zdjęć, to dość urokliwe "opakowanie zastępcze" - zwykłe, tekturowe pudło po butach, pomalowane w miarę moich dziecięcych możliwości długopisem :D


Ostatnia fotka i... jakby to powiedzieć, to by było na tyle :D Pozdrawiam wszystkich miłośników starych, dobrych klocków Lego i uprzejmie liczę, że a nuż widelec ktoś z was posiada także te zestawy albo inne z tego okresu ;)

piątek, 8 lipca 2011

Sparkle Beach Skipper (1995)

Drugą notkę na moim świeżym blożku poświęcę laleczce, która była moją pierwszą i jedyną oryginalną Barbie. Bo o ile moja pierwsza fashion doll, Betty Teen, była prześliczna, to jak każda dziewczynka, przeglądając różne katalogi czy kalendarze* marzyłam o własnym egzemplarzu najsłynniejszej lalki świata ;) Aż w końcu go posiadłam.
Konkretną historię można znaleźć we wspominanej już notce o dzieciństwie nie do końca z Pewexu na moim właściwym blogu, tutaj skrócę ją do minimum konkretów. Rodzice obiecali swojej małej córce prawdziwą Barbie i słowa dotrzymali. Tato dał kasę, a mama wzięła dziecko do sklepu, coby wybrało sobie laleczkę. No i wybrało. O dziwo nie samą Barbie ani żadną z jej ślicznych, dorosłych koleżanek, a jej małą siostrę, która zwała się Skipper. Konkretnie Sparkle Beach Skipper. Na paru fotkach od Pana Interneta możecie zobaczyć, jak wyglądała w momencie zakupu - a był to rok... 1995? A może 1996? Nie pamiętam.




(Fotki z Amazon.com, żeby nie było).

Moja zachowała się w całkiem niezłym stanie, ale jest dziewczyną po niezłych przejściach. W nie za długi czas po jej zakupie zaniosłam ją do przedszkola, żeby się pochwalić (wiadomo! Mieć Barbie to był szpan!), a tam jedna z moich najlepszych przyjaciółek niechcący złamała jej kark o ściankę plastikowej łazienki. Rodzice nie znaleźli sposobu na sensowne naprawienie biduli, toteż przez lata miała głowę wcisniętą na kikut szyi, co uniemożliwiało bardziej eksploatującą zabawę, ale z drugiej strony uprawniało mnie do odmawiania użyczenia jej komukolwiek - co na dłuższą metę chyba wyszło jej na zdrowie, a zwłaszcza jej włosom ;) Już będąc dużą dziewczynką udało mi się w miarę możliwości nareperować uszkodzenie, także na dzień dzisiejszy Skipperka cieszy się całkiem dobrym wyglądem.




Lala ma uroczy mold - już nie dziecko, ale jeszcze nie dorosły. Ogółem... słodka nastolatka :D Ponadto do jej zalet należą dwubarwne (zielono-niebieskie) oczy oraz apetyczna "opalenizna", jak na plażową lalkę przystało. We włosach ma dwie różowe gumki, które o dziwo jeszcze nie sparciały. A przynajmniej tak mi się wydaje. Oprócz tego Skipperka posiada płaskie stopy (platfusik? :D) oraz zginalne kolanka.
Zachowały mi się w dobrym stanie także dodatki - pasek mogący służyć właścicielce za bransoletkę oraz szczotka do włosów.



Pudełko też jeszcze mam. Wprawdzie z wybrudzoną "szybką" i wystrzępioną górą, no ale mam :)



Z tyłu można zobaczyć inne egzemplarze kolekcji. Z tego, co wiem, kilku "lalkarzy", których blogi śledzę, posiada część z nich ;)


To może jeszcze na koniec coś nie do końca na temat - Skipperka prezentuje na sobie koszulę od Fleur :D Zaplątała mi się gdzieś wśród ubranek "odziedziczonych" po kuzynce wraz z inną lalką. Odkryłam ten fakt niedawno dzięki blogowi Agi - pasjonatki Fleurek, a także dowiedziałam się, iż jest to konkretnie element jednego z zestawów strojów oznaczonych wspólnym numerem 1288 oraz nazwą Fashion. I pomyśleć, że gdy zaczynałam czytać coś niecoś na temat Fleur, sądziłam, że nie mam z nimi nic wspólnego ;)


I to by chyba było na tyle. Miło mi było zaprezentować wam moją jedną Mattelową panienkę, a i mam nadzieję, że czytanie notki oraz oglądanie zdjęć było dla was czystą przyjemnością ;)



* Ów katalog oraz ów kalendarz Barbiowy, które podówczas wyznaczały mi gusta w kwestii lalek, także planuję w swoim czasie tu zamieścić. Zwłaszcza ten drugi. Nie mam pojęcia, skąd go dostałam, ale to bardzo ciekawa rzecz ;)