czwartek, 15 września 2011

Hand Made Girls

I oto nastała jesień, tadą. Młodzież poszła do szkół, a ja jako świeżo usmażona studentka mam jeszcze troszkę czasu. Oczywiście tak się tylko mówi, bo w praktyce to jest mnóstwo latania, sprzątania i pakowania przed przeprowadzką - niestety uczelnie wyższe, które obecnie istnieją w moim rodzinnym mieście, póki co nie oferują niczego, co by mnie interesowało. I właśnie słowo "sprzątanie" możemy uznać za kluczowe, bo jakiś czas temu podczas porządkowania i układania starych rzeczy znalazłam cztery urocze panny, które tymi oto rączkami powołałam do życia laaata temu... Nie omieszkałam im oczywiście zrobić paru zdjęć, dzięki czemu dzisiaj mogę je wam zaprezentować :)


Zaczęło się od tej włóczkowej damy w smutnym kolorze blue. W piątej czy nawet szóstej klasie podstawówki pani na technikę kazała przynieść włóczkę, inne takie popierdółki i że będziemy robić lalkę. I takim sposobem pojawiła się ta lala. Dość inna od powstałych na tej samej lekcji koleżanek, bo gdy wszyscy nici poniżej pasa związywali w dwie nogi, to Dagmara musiała się postawić i zrobić po swojemu - czytaj zostawić wszystko luzem, bo to będzie spódniczka :D Korale na szyi to także był mój pomysł, ale wąsko zaciśnięta talia z czerwonym pasem to już robota nauczycielki, która nie pytając mnie o zdanie wzięła ode mnie lalkę, powiedziała, że śliczna, ale przydałaby się talia, rach, mach i związała. Po chwili złości przyjrzałam się jeszcze raz jej "profanacji" i doszłam do wniosku, że... to wcale nie jest takie złe :)


Ta mała koleżanka powstała w jakiś czas później. I dlatego, że spodobało mi się własnoręczne robienie zabawek, i dlatego, że doszłam do wniosku, iż Błękitna Panienka potrzebuje koleżanki ;) Powstała z tego, co było pod ręką. Materiał ze starej spódnicy mamy, zielona "mechata" włóczka na włosy, ścinki i niteczki do wypchania. Efekt wyszedł jak widać na załączonym obrazku, bo... to też widać - zszywałam dwa przyłożone do siebie kawałki materiału i tyle :P Dodatkowo ze względu na wątłość wymagała wzmocnienia w karku kawałkiem tekturki, ale i tak byłam bardzo zadowolona z tej roboty.


Tą laleczkę zrobiłam spory kawałek czasu później, zdaje się. Była trochę lepiej przygotowania, jeśli chodzi o materiały: lniana tkanina do uszycia, wata do wypchania, nici na włosy. Mordkę, palce i... pępek, którego na tym zdjęciu nie widać :D nabazgrałam flamastrami. Wyszła lala może nie idealna - wszak byłam jeszcze dzieckiem, nie wymagajmy cudów - ale bardzo milusia. Na fotografii ma na sobie uszyty później ze starej poszewki fartuszek. Wymyśliłam coś takiego z racji faktu, iż ta "szmacianka" została przeze mnie obdarzona funkcją przybranej mamy malutkiej laleczki-bobaska kupionej mniej więcej w tym czasie w pobliskim kiosku, a jak wiadomo każda mama ma fartuszek :D


The last, but not least - włóczkowa pozaziemska forma życia. Jako jedyna z tej gromadki posiadła imię... a może tylko jej imię dzisiaj pamiętam? Tak czy siak zwie się toto Weronika i zostało stworzone bodaj w czasach drugiej klasy gimnazjum na podstawie tutoriala z któregoś z wydań antycznego czasopisma dla dzieci "Ciuchcia" (ciekawe, czy ktoś to jeszcze pamięta). Włóczka (tak, dokładnie ta sama, której użyłam jako włosów drugiej z prezentowanych dziś lalek!), guziczki, kawałek bardzo grubej tekturki, od której cięcia bolały mnie palce i oto jest. Słodka, puchata - nie trzeba obawiać się ewentualnej inwazji :D

Cała czwórka spoczywa sobie teraz bezpiecznie w ładnym, kolorowym pudle razem z masą innych przedmiotów, a ja... no cóż, trochę mi głupio, że w ciągu ostatnich pięciu czy sześciu lat niemal całkiem zarzuciłam tego typu prace ręczne. Bo to bardzo fajna zabawa... A ileż jest satysfakcji z tego, co się zrobiło... Dobra. Koniec tego ględzenia. Kiedyś do tego wrócę. Kiedyś. Czytaj - odłożone na wieczne niezrobienie.