sobota, 13 czerwca 2015

Songbird Barbie (1995)

Najpierw wydaje ci się, że długo, długo nic się nie dzieje, a potem odbębniwszy radośnie większość sesji stwierdzasz, że materiału nazbierało ci się na kilka ładnych notek, że już nie wspomnę o zdobyczach do zbioru :D

Niedawno w Jeleniej wyrosły nowe lumpeksy. Na szczęście, bo te najfajniejsze należące do miejscowej sieciówki wymarły nagle z dnia na dzień i zostaliśmy tu tak jakby z prochem i niczem. I w kwestii ciuchów i w kwestii wszystkiego innego. Kiedy w maju zajrzałam z ciekawości do jednego z tych nowych przybytków, na jednej z półek zauważyłam coś o rysach twarzy Superstarki... Nie musiałam namyślać się długo.



Kończyny niepogryzione, włosy niepodcięte, wszystko inne całe. Tylko trochę brudu na twarzy. Takie miałam pierwsze wrażenie. Potem dopiero odkryłam byczy karczek, ale początkowo zbagatelizowałam sprawę - wszak już kiedyś trafiłam jedną taką Baśkę, którą udało mi się nareperować. Niestety rzeczywistość była mniej różowa. Na zdjęciach tego nie widać, ale szyja ma na tyle duży ubytek, że kotwiczka wylatuje i nijak głowy na normalnej wysokości nie trzyma...



Urzekł mnie za to malunek twarzy i - zwłaszcza - kolczyki w kształcie małych różyczek. To dzięki temu jedynemu ocalałemu elementowi biżuterii rozpoznałam w moim trupku Songbird Barbie z 1995 roku.

Fotka wydłubana z Pinteresta.

Mimo swojego niewątpliwego uroku (i ptaszka! :D) nie była to nigdy jedna z tych lalek, na których najbardziej mi zależało, ale moc tego headmoldu jednak robi swoje.


Włosy zachowały resztki niegdysiejszych loków. Niestety nie przetrwały one odszczurzania. Znaczy się mogłabym nakręcić od nowa, ale wolałam się za to nie brać przy moich zdolnościach.

A po zabiegach czyszcząco-pielęgnacyjnych Barbie prezentuje się tak:



Zachwyca mnie jej kolor włosów - nie było jeszcze bodaj nigdy w moim zbiorze Baśki o miodowej czuprynie. I w dotyku fajne... Po prostu ideał, co?


Prawie, bo zdjęcia takie jak to odsłaniają straszną prawdę - do sesji założyłam jej łebek na pustą szyję, żeby nie musieć znów walczyć z wyciągnięciem kotwiczki z głębi głowy ;P Już teraz wiem, że ta panna mimo wszystkich swoich atutów nie zagrzeje u mnie dłużej miejsca. Nie tylko ze względu na to uszkodzenie, którego zwyczajnie nie czuję się na siłach naprawiać, ale - może przede wszystkim - z powodu kolejnych lalkowych i innych nabytków, które pojawiły się po niej. Moja przestrzeń nie jest niestety z gumy, a i nie można mieć wszystkiego. Songbird jest słodka, ale odarta z oryginalnego stroju i dodatków już nie podbija mojego serca aż w takim stopniu, jak moje wymarzone panny z wishlisty.


Dlatego Barbara szuka nowego domu. Raczej do ogarnięcia jej złamanej szyjki niż do wymiany ciałka - poza tym jednym felerem jest w nadzwyczaj dobrym stanie i śmiem twierdzić, że tylko z tego powodu trafiła do lumpeksu. Cena do uzgodnienia, ale nie będę chciwa. Byleby tylko nie została materiałem na koszmarny OOAK czy pokracznego składaka. To jest właśnie mój problem - nadmiernie przywiązuję się nawet do uszkodzonych znajd, a nie zawsze można zostawić je przy sobie i mieć kontrolę nad ich dalszym losem. Ale liczę, że Ptaszyna będzie miała szczęście.