Sesja skończona (na szczęście i szczęśliwie, if you know what I mean), ja próbuję odsypiać pisanie pracy semestralnej, zaś aura za oknem nie sprzyja trzaskaniu świeżych zdjęć, którymi powinnam aktualnie zawalać bloga... Życie. Dlatego, żeby nie było, że umarłam czy cuś, notka mimo wszystko. Mogłam wzorem innych zacząć umieszczać tu wpisy nie-lalkowe i nie-zabawkowe, ale prawdę mówiąc jak wchodzę na lalkowe blogasy i widzę długie noty o tych wszystkich niesamowicie ważnych problemach społecznych i obyczajowych, to mnie trochę trzepie i sama nie mam ochoty tego szerzyć :D
Stąd pomysł na wykorzystanie zrobionych już wieki temu i powrzucanych cichcem na Flickr fotek paru moich figurek z "Doktora Who". Ot, taki widzialny dowód na to, że te bestyjki naprawdę wdzięcznie pozują niezależnie od stopnia zaawansowania artykulacji. No i jeszcze chamska kryptoreklama mojego Flickra. Ale to tak na marginesie ;)
To ostatnie z lekką pomocą Gimpa wprawdzie, ale wiecie... Zreeesztą. Fani zrozumieją. Reszta niech się napawa ogniem ;)
Jakie te "doktory" do siebie podobne :)
OdpowiedzUsuńMuszę Małżonowi takiego sprawić.
No, a gimpa nie widać ;)
Faktycznie mają niezłą artykulację:)
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że wmontowałaś ogień (bo nie ma cienia)... Ale to, jak bardzo epicko ogarnęłaś idące z niego światło, zasługuje na najwyższe uznanie :o
OdpowiedzUsuń